Na terenie gospodarstwa rolnego Akatiewo, którego dyrektorką jest Nina Żukowa, żołnierze pochylają się nad rzędami świeżo wykopanych ziemniaków. Pracują tu kursanci Szkoły Łączności z Riazania, a także przyszli artylerzyści z Podniżnego Nowgorodu. - Doskonale rozumiemy, że nie jest to robota dla żołnierzy, ale nasz problem to brak rąk do pracy, na razie nie możemy zrezygnować z pomocy wojska - twierdzi Żukowa. W Akatiewie trzeba zebrać 1000 ton ziemniaków i 5000 ton warzyw i to w ciągu 3 tygodni, bo później zaczynają się słoty i nie pomogą nawet stosowane tu holenderskie metody uprawy. Żołnierze powołani do armii zaledwie w czerwcu są bardzo zadowoleni nie muszą ślęczeć na kursach nad konstrukcją moździerza. - W szkole mamy 6 godzin zajęć, które ciągną się w nieskończoność, a tu czas mija prawie niezauważalnie" mówi jeden z przyszłych sierżantów. Ponadto karmią ponoć lepiej niż w koszarach i można trochę zarobić, a jednostka będzie miała w zimie świeże warzywa. Jest tylko jeden problem - Rosja prowadzi wojnę w Czeczenii, a żołnierze zamiast uczyć się walki, by potem nie zginąć w pierwszym boju, zbierają ziemniaki. - Lecz bez "kartoszki" można zapomnieć nie tylko o Czeczenii, armia po prostu przestanie istnieć - wyjaśniał jeden z dowodzących bitwą o ziemniaki. Posłuchaj relacji korespondenta radia RMF z Moskwy, Andrzeja Zauchy: