Po trzech tygodniach operacji powietrznej rosyjskiego kontyngentu w Syrii pojawia się coraz więcej głosów krytykujących naloty, które rozmachem, przynajmniej propagandowym, przewyższają wszystko co dotąd zrobiła w Syrii i północnym Iraku stworzona wokół USA koalicja przeciw Państwu Islamskiemu. Rosjanie codziennie relacjonują swoje wysiłki - dziesiątki lotów bojowych i zniszczonych celów. Coraz głośniej mówi się jednak o ofiarach skali, rozmachu i braku precyzji tej operacji - Rosjanie zrzucają z pułapu 4-5 tys. metrów zwykłe bomby niekierowane, często konstrukcją sięgające początku minionego wieku. Przy wyraźnie widocznej niskiej celności eskalują liczbę przypadkowych ofiar. Rosyjskie bomby nie wybierają, czyli rachunek przypadkowych strat Jak szacują organizacje humanitarne, takie jak Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka, na dwóch porażonych w atakach bojowników islamskich przypada jeden przypadkowo zabity cywil. Często są to kobiety, dzieci czy niosący pomoc strażacy, lekarze i ratownicy. Wiele celów ataków znajduje się w relatywnie gęsto zaludnionych miastach. Rosjanie nie wliczają też do codziennych statystyk ataków przeprowadzonych przez śmigłowce szturmowe Mi-24. Jak podaje Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka, w rosyjskich nalotach od 30 września do 20 października zginęło około 370 osób, wśród których znalazło się 127 cywilów, w tym 36 dzieci i 34 kobiety. Wyliczenie to uwzględnia jedynie ofiary odnalezione, zidentyfikowane i zgłoszone. Cywile stanowią 34% ogółu zabitych. Dla porównania, ta sama organizacja szacuje na około 3 tys. liczbę ofiar prowadzonych od września 2014 roku, a więc od ponad roku, nalotów koalicji kierowanej przez Stany Zjednoczone. Wśród nich jest jednak "jedynie" (jeśli tak można powiedzieć w przypadku cywilnych ofiar wojny) 162 cywilów. Dobrym przykładem działania sił rosyjskich jest nalot na miasto Sarmin z 20 października 2015 roku. Rosjanie donieśli w oficjalnym komunikacie o zniszczeniu "ośrodka dowodzenia sił rebelianckich w rejonie Sarmin, w prowincji Idlib". Dr Muhammad Tennari, dyrektor szpitala w Sarminie, prowadzonego przez organizację humanitarną Syrian American Medical Society Foundation (SAMS) poinformował, że bezpośrednim celem co najmniej dwóch nalotów były budynki szpitalne. W nalotach zginęła m. in. pielęgniarka, ratownik i fizykoterapeuta, a budynki zostały zniszczone w stopniu, który uniemożliwia ich dalsze bezpieczne użycie. SAMS, która działa też w Turcji, Jordanii i Libanie, informuje w oficjalnym oświadczeniu, że rosyjskie samoloty kilkakrotnie zbombardowały w dniach 18-19 października jedyne dwa szpitale działające jeszcze w mieście Aleppo. Oba w wyniku ataków zamknięto. Propaganda i bomby kasetowe Organizacja apeluje o zaprzestanie atakowania punktów medycznych, ale ministerstwo spraw zagranicznych Rosji nazywa te doniesienia "kłamliwymi". Rzecznik rosyjskiego MSZ kategorycznie zaprzecza doniesieniom SAMA, określając organizacje tego rodzaju jak SAMS, czy Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka "równie wiarygodnymi co kelnerki w pizzerii". Nieodmiennie też podważa wiarygodność dowodów na działania niezgodne z międzynarodowym prawem, takie jak użycie bomb kasetowych do ataku na cele położone w gęsto zaludnionych regionach Syrii.Mowa tu, choćby, o ataku na wioskę Kafr Halab, położoną na południowy zachód od Aleppo. W ataku na kolumny pojazdów, prawdopodobnie również czołgów, Rosjanie użyli bomb kasetowych z subamunicją SPBE-D. Są to samonaprowadzające się na cel ładunki kumulacyjne, rozrzucane nad celem i opadające na spadochronach. Po ataku, wykonania którego Rosjanie kategorycznie zaprzeczają, na polach w rejonie Kafr Halab pozostało wiele ładunków SPBE-D, które opadły na ziemię nie odnajdując celu i prawdopodobnie nadal są uzbrojone i gotowe do detonacji. Ich wybuch jest w stanie zniszczyć lub uszkodzić czołg. Stosowana dziś na Zachodzie amunicja tego rodzaju posiada systemy samozniszczenia, które detonują pociski, jeśli te nie odnalazły celu. Rosyjska amunicja, pochodząca jeszcze z zimnowojennych zapasów, nie posiada takich możliwości, stanowiąc śmiertelne zagrożenie dla ludności zamieszkującej obszar położony w pobliżu bombardowanego terenu. Podsumowując trzytygodniowe działania rosyjskiego lotnictwa nad Syrią od strony humanitarnej, należy zdecydowanie powiedzieć o braku poszanowania jakichkolwiek zasad prowadzenia operacji "asymetrycznych" i atakowania celów w terenie zamieszkałym. Chcąc uniknąć zagrożenia ze strony potencjalnie posiadanych przez bojowników środków przeciwlotniczych, rosyjskie samoloty operują zwykle na pułapie 5 tys. metrów lub większym, co w przypadku bomb niekierowanych o masie 250 i 500 kg powoduje często problemy z trafieniem w cel. Dotyczy to zwłaszcza samolotów Su-24, które posiadają znacznie mniej precyzyjne systemy celownicze niż nowoczesne Su-34. Odrębną kwestią może być faktyczne obieranie za cele wszystkich punktów w których koncentruje się aktywność ludzi w rejonach uznanych za "kontrolowane przez rebeliantów". W przypadku słabego rozpoznania i stawiania na ilość, a nie precyzję ataków, szpitale mogły być oznaczone jako obiekty, w których koncentrują się "oddziały rebeliantów", co mogło przemawiać za obraniem ich za cele nalotów. Niezależnie jednak od przyczyn, liczba cywilnych ofiar relatywnie krótkiej rosyjskiej operacji powietrznej jest bardzo wysoka i może stanowić dla Moskwy poważny problem np. na forum ONZ - zwłaszcza, jeśli przypadki takie jak ataki na szpitale w Aleppo i Sarminie zostaną dobrze udokumentowane i udowodnione. Eskalacja tego typu incydentów może doprowadzić do ostrych działań organizacji międzynarodowych, zaostrzenia sankcji wobec Rosji, a nawet podjęcia oficjalnych kroków przez ONZ.