Zdaniem Smitha, doświadczonego dyplomaty, który w przeszłości negocjował z ZSRR, Rosji może zależeć na utrudnieniu USA operacji w Afganistanie, do którego wojska amerykańskie przerzucane są m.in. z bazy lotniczej Manas w Kirgistanie. Obalony prezydent tego kraju Kurmanbek Bakijew w ub.r. przedłużył Amerykanom umowę na dalsze funkcjonowanie bazy, po czym stał się obiektem zażartej krytyki ze strony Moskwy. "Rosjanie wyraźnie nie byli z niego zadowoleni. O ile nie widzę więc oczywistych śladów, że Rosja maczała palce w obaleniu Bakijewa, trudno uwierzyć, by stało się to bez jakiegoś rosyjskiego zaangażowania. Nie ma na to dowodów, poza tym, że Rosja podwyższała ceny ropy dla Kirgistanu, co wywołało niezadowolenie, stworzyło kryzys i zwiększyło presję na rząd" - powiedział ambasador Smith. Przypomniał, że premier Władimir Putin szybko zareagował na rewoltę w Kirgistanie, stanowczo oświadczając, że Rosja nie ma z tym nic wspólnego. W czwartek jednak Rosja natychmiast uznała nowy rząd w Biszkeku. "Mimo zaprzeczeń Moskwy, trudno mi sobie wyobrazić, by taka rzecz się stała (rewolta - PAP) i w dodatku była tak dobrze zorganizowana, gdyby Rosja nie maczała w tym palców" - powiedział. Zwrócił jednak uwagę, że jego zdaniem Rosji nie musi zależeć na likwidacji bazy amerykańskiej w Kirgistanie, gdyż nie chcą porażki USA w Afganistanie, lecz jedynie przedłużenia wojny w tym kraju. "Rosja chciała prawdopodobnie wystosować swego rodzaju ostrzeżenie pod adresem USA: +Możecie zostać w Kirgistanie z bazą, ale to my mamy tam władzę i to my ostatecznie zdecydujemy, jak długo tam możecie zostać. To nasza strefa wpływów+" - powiedział ekspert Potomac Institute. "Rosja bowiem zainteresowana jest nie w tym, żeby Ameryka opuściła Afganistan, tylko żeby kontynuowała tam wojnę. Rosja korzysta z tej wojny, bo obawia się ekstremizmu islamskiego, a nie ponosi żadnych jej kosztów. Pragnie tylko, by Stany Zjednoczone tam ugrzęzły" - dodał. Tomasz Zalewski