Ziniczew, który jest na miejscu katastrofy, podczas wideokonferencji z udziałem prezydenta Władimira Putina powiedział, że sytuacja obecnie już "nie rozwija się". Wokół elektrowni wciąż pracuje ciężki sprzęt, za pomocą którego zbierany i wywożony jest przesiąknięty olejem grunt. Większość paliwa trafiła jednak do wód - do rzeki Ambarnaja. W wodzie znalazło się - według oficjalnych danych - do 15 tys. ton oleju napędowego. Rozlewanie się plamy ograniczono przy użyciu pływających zapór. Ogółem jednak dotąd ratownicy zdołali zebrać tylko dwa proc. paliwa i nie jest jasne, jak długo potrwa cała operacja. Prace komplikuje trudno dostępny błotnisty teren i to, że najbliższa droga dojazdowa znajduje się około 20 kilometrów od rzeki. Nie jest rozważane spalenie paliwa Rosyjska Federalna Agencja ds. Monitoringu Środowiska Naturalnego (Rosprirodnadzor) zapowiedziała, że planowane jest usunięcie około 1,5 tys. metrów sześciennych paliwa. Spalanie jako metoda utylizacji nie jest rozpatrywane - powiedziała w rozmowie z Putinem szefowa Rosprirodnadzoru Swietłana Radionowa. "Znajdujemy się w strefie arktycznej i uważamy, że najbardziej optymalne będzie zastosowanie innych metod, z wykorzystaniem reagentów i rekultywacji biologicznej" - powiedziała szefowa agencji. Jak szacuje Rosprirodnadzor, w wyniku wycieku paliwa stężenie szkodliwych substancji w wodzie przekracza dopuszczalne normy kilkadziesiąt tysięcy razy. Ekolodzy z organizacji Płotina mówią o całkowitym zatruciu rzek Ambarnaja i Dałdykan. Wiceminister środowiska w regionalnym rządzie Kraju Krasnojarskiego Jelena Panowa powiedziała, że przywrócenie do normy sytuacji ekologicznej w rejonie Norylska zajmie co najmniej dziesięć lat. Ekolodzy są zgodni, że paliwa, które trafiło do rzek nie uda się całkowicie usunąć z wody. Olej napędowy jest bardziej toksyczny niż ropa naftowa i częściowo rozpuści się w wodzie, pozostając tam na lata. Toksyczne substancje będą miały negatywne skutki dla organizmów wodnych, a w warunkach arktycznych skutki katastrofy będą jeszcze długo odczuwalne. Katastrofie można było zapobiec? Nie brak głosów, że można było zapobiec katastrofie, bądź też zmniejszyć jej skutki, gdyby powiadomiono o niej na czas. Jeden ze świadków wycieku powiedział o tym portalowi Baza 29 maja. Kiedy jednak doszło do pęknięcia zbiornika - prawdopodobnie na skutek uszkodzenia fundamentów - dokładnie nie wiadomo. Gubernator Kraju Krasnojarskiego Władimir Uss poinformował Moskwę o katastrofie 31 maja. Najpierw utrzymywano, że nie ma groźby skażenia. Ratownicy przybyli na miejsce katastrofy w nocy z 31 maja na 1 czerwca, a dwa dni później prezydent Putin wprowadził w Norylsku stan wyjątkowy. Władze Norylsko-Tajmyrskiej Firmy Paliwowo-Energetycznej, do której należy elektrownia, a także władze lokalne zapewniały najpierw, że awaria miała charakter nagły - nastąpiło raptowne uszkodzenie fundamentów na skutek rozmarzania wiecznej zmarzliny. Jednak rosyjski oddział organizacji ekologicznej Greenpeace zwraca uwagę, że obiekty przemysłowe zbudowane na wiecznej zmarzlinie wymagają stałego monitorowania, a ekolodzy od dawna ostrzegają przed anomalnym ociepleniem na obszarach Syberii. Ponadto, jak zwrócił uwagę dziennik "Wiedomosti", mogło zabraknąć zabezpieczeń technicznych, np. specjalnych obwałowań wokół zbiornika, które zapobiegłyby przedostaniu się paliwa do pobliskiego strumienia i stamtąd do rzek. Koncern Norylski Nikiel (Nornikiel), który jest właścicielem Norylsko-Tajmyrskiej Firmy Paliwowo-Energetycznej zaprzecza, by zwlekał z informowaniem o katastrofie. Niemniej, właściciel koncernu, jeden z najbogatszych ludzi w Rosji Władimir Potanin powiedział w piątek Putinowi, że koncern pokryje koszty likwidacji skutków awarii. Koszt ten Potanin oszacował na ponad 10 mld rubli (ponad 146 mln USD), bez uwzględnienia grzywien, które zapewne nałożone zostaną na jego koncern. "Sfinansujemy to całkowicie na koszt firmy. Nie zostanie wydany nawet rubel ze środków budżetowych" - obiecał Potanin.