Przed samopodpaleniem Irina Sławina napisała na swoim Facebooku: "Proszę winić o moją śmierć Federację Rosyjską". Sławina pracowała jako redaktor naczelna lokalnego portalu Koza Press, który zapewnia, że "nie podlega cenzurze i nie przyjmuje rozkazów z góry". Przed śmiercią dziennikarka napisała, że policjanci i śledczy przeprowadzili rewizję w jej mieszkaniu. "Zabrali, co znaleźli - wszystkie pamięci USB, mój laptop, laptop córki, komputer, telefony - nie tylko mój, ale także męża - kupkę notesów, w których mazałam podczas konferencji prasowych. Zostałam bez narzędzi do pracy" - napisała. W wywiadzie dla portalu The Insider powiedziała, że funkcjonariusze chcieli, żeby przekazała im drukowane materiały organizacji Otwarta Rosja Michaiła Chodorkowskiego, która jakoby finansuje protesty przeciw budowie parku "Szwajcaria" w Niżnym Nowogrodzie. "Oczywiście nie mogłam pomóc w śledztwie, bo nie jestem w żaden sposób związana z Otwartą Rosją" - podkreśliła. Rosyjski Komitet Śledczy powiadomił, że wszczął wstępne śledztwo po samopodpaleniu kobiety w Niżnym Nowogrodzie. Miejscowy oddział Komitetu podał później, że samopodpalenie Sławiny nie miało związku z rewizją w jej mieszkaniu. Podkreślono, że była tylko świadkiem w sprawie karnej, w związku z którą przeprowadzono rewizję. Przedstawiciele rosyjskiej opozycji twierdzą, że Sławina znajdowała się pod presją ze strony władz. "W ostatnich latach prokuratorzy poddawali ją niekończącym się szykanom z powodu jej opozycyjnej (działalności)" - napisał na Twitterze opozycyjny polityk Dmitrij Gudkow na Instagramie.