Dzisiaj "Nie daj Boże!" ma przekonywać Rosjan, że rewolucja byłaby niebezpieczna dla Rosji i że optymalna dla kraju jest ewolucyjna droga rozwoju. Redaktorem naczelnym gazety został były szef dziennika "Izwiestija" Władimir Mamontow, a dyrektorem finansowym - były dyrektor generalny wydawniczego "Żywi!" Jurij Kacman. Ta ostatnia oficyna należy do Grupy Oneksim, kontrolowanej przez miliardera Michaiła Prochorowa, jednego z kandydatów w marcowych wyborach prezydenckich. Wszelako Mamontow i Kacman zapewniają, że "Nie daj Boże!" nie jest projektem, mającym wspierać któregokolwiek spośród pretendentów na najwyższy urząd w państwie. W 1996 roku gazetę wydawali dziennikarze "Kommiersanta". Ukazywała się w nakładzie 10 mln egzemplarzy. Jej obecną edycję tworzyć mają dziennikarze "Izwiestii". Prawdopodobnie będzie wychodzić jako dodatek do "Komsomolskiej Prawdy" lub "Moskowskiego Komsomolca", dzienników o najwyższych w Rosji nakładach. W 1996 roku gazeta agitowała przeciwko liderowi Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (KPRF), który miał realne szanse na wygranie z Jelcynem. Ostatecznie prezydent zwyciężył w II turze, zdobywając 53,8 proc. głosów. Ziuganowa poparło 40,3 proc. wyborców. W I turze Jelcyn zgromadził 35,3 proc. głosów, a szef KPRF - 32 proc. "Nie daj Boże!" ma się ukazywać przez kilka tygodni przed i po wyborach prezydenckich. Według Mamontowa i Kacmana, przed zespołem redakcyjnym postawiono zadanie wydawania nie agitki, lecz mądrej i ciekawej gazety, która nie będzie reklamować Putina jako kandydata na prezydenta. "Nie będzie to gazeta proputinowska. Będzie zdroworozsądkowa. Zmiany w Rosji są konieczne. Jednak rewolucja byłaby najgorszym, co teoretycznie może kraj spotkać" - oświadczył Kacman, cytowany przez "Izwiestija". W 1996 roku "Nie daj Boże!" także nie agitowało za Jelcynem, lecz atakowało Ziuganowa, barwnie opisując konsekwencje powrotu komunistów do władzy. Gazeta nawet przestrzegała wtedy przed wojną domową. Zdecydowanym faworytem marcowych wyborów jest obecny szef rządu. Według niezależnego Centrum Jurija Lewady, gdyby wybory odbyły się w trzeciej dekadzie stycznia, to Putin wygrałby je już w pierwszej turze, zdobywając 62 proc. głosów. Ziuganowa poparłoby 15 proc. wyborców. Pozostali trzej pretendenci nie przekroczyliby progu 10 proc. głosów. Przywódca nacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR) Władimir Żyrinowski uzyskałby 9 proc., Prochorow - 6 proc., a lider socjalistycznej Sprawiedliwej Rosji Siergiej Mironow - 5 proc. Część ekspertów uważa jednak, że marcowe wybory będą dla Putina trudniejsze niż przewidują to sondaże i że konieczna będzie druga tura, w której premier spotka się z przywódcą KPRF. Analitycy w Rosji oceniają, że Prochorow jest tylko "technicznym kandydatem" Kremla, startującym jedynie na wypadek, gdyby wszyscy pozostali rywale Putina nagle wycofali się z wyborów.