Adam Schiff z Partii Demokratycznej oraz Mike Conaway z GOP, którzy kierują pracami komisji, wskazali, że przesłuchania będą mieć miejsce w przyszłym miesiącu. Będą one otwarte dla publiczności - podkreślili. Również senacka komisja wywiadu zamierza przesłuchać reprezentantów wymienionych wyżej firm. Amerykańskie media zaznaczają, że szefowie komisji wywiadu Izby Reprezentantów nie nazwali wprost potentatów na amerykańskim rynku usług internetowych, których miałoby objąć dochodzenie i związana z tym konieczność stawienia się w Kongresie. Zdaniem agencji Reutera chodzi jednak w pierwszej kolejności o koncern Marka Zuckerberga Facebook, a następnie - o serwisy Google i Twitter. Komisje ds. wywiadu Izby Reprezentantów oraz Senatu od kilku miesięcy badają czy Rosja ingerowała w przebieg zeszłorocznych wyborów prezydenckich. Starają się też wyjaśnić, jakiego rodzaju powiązania istniały pomiędzy sztabem wyborczym Donalda Trumpa a przedstawicielami Kremla. Jednym z wątków, który w ostatnich tygodniach przykuwa uwagę obserwatorów amerykańskiej sceny politycznej, jest kwestia fikcyjnych kont w mediach społecznościowych oraz problem wykorzystania reklam politycznych i możliwości korzystania z tzw. ciemnych postów, które sprawiały, że reklamodawcy na Facebooku publikowali ogłoszenia, których wyświetlanie odbywało się bez widocznego dla użytkownika połączenia ze źródłem. Założyciel Facebooka Mark Zuckerberg jest od kilku tygodni atakowany za dopuszczenie do takiej sytuacji. Ostro skrytykował go na Twitterze obecny prezydent USA, twierdząc, że "Facebook jest anty-Trumpowski" i pozostaje w zmowie z innymi mediami, które go atakują. Odpowiadając na te zarzuty, Zuckerberg zaznaczył na swej ścianie na Facebooku, że w jego ocenie "zarówno Trump, jak i przedstawiciele kół liberalnych są rozczarowani treściami oraz ideami, jakie pojawiały się na Facebooku w trakcie wyborów". "Nie może być inaczej, jeśli prowadzi się swobbodną platformę otwartą na wszystkie idee" - podkreślił. Jak zaznaczył listopadowe wybory prezydenckie były pierwszymi w historii, gdzie komunikacja kandydatów z wyborcami za pośrednictwem internetu miała tak wielkie znaczenie. W jego ocenie był to jednak czynnik pozytywny. To dzięki kampanii informacyjnej Facebooka - zaznaczył Zuckerberg - do udziału w wyborach zarejestrowało się dodatkowo 2 mln wyborców. "Jeśli ktoś sądzi, że dezinformacja na Facebooku radykalnie zmieniła wynik wyborów, to jest równie szalony, co lekceważy wyborców" - zasugerował Zuckerberg. Agencje przypominają, że założyciel Facebooka zapowiedział w ubiegłym tygodniu wprowadzenie większej transparentności do reklam politycznych pojawiających się w serwisie. "Korzystający z reklam nie tylko będą zobowiązani wskazać, jaka strona zamówiła emisję komunikatu. Oprócz tego, użytkownicy będą mogli również zobaczyć stronę reklamodawcy i wszystkie komunikaty, które trafiają do odbiorców wewnątrz Facebooka" - obiecał Zuckerberg. Zobowiązał się, że Facebook będzie wprowadzał w życie zmiany w nadchodzących miesiącach. Mają one stanowić "nowy standard" dla reklam politycznych pojawiających się w serwisie. Szef Facebooka poinformował też, że udostępni obu komisjom treść ponad trzech tysięcy reklam będących częścią rosyjskiej kampanii informacyjnej, która miała wywierać wpływ przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych w zeszłym roku. W połowie września br. Facebook przekazał kopie wykupionych reklam zespołowi dochodzeniowemu prokuratora specjalnego Roberta Muellera, który prowadzi śledztwo w sprawie wpływu Moskwy na zeszłoroczne wybory prezydenckie oraz powiązań osób z otoczenia prezydenta Donalda Trumpa z Kremlem. Dwa tygodnie temu Facebook podał, że zidentyfikowano około 500 "nieautentycznych" kont, które były powiązane z Rosją. Konta te w ciągu dwóch lat poprzedzających wybory prezydenckie w USA miały wykupić reklamy za 100 tys. dolarów. Ustalono także, że 50 tys. dolarów zostało wydanych na reklamy z kont powiązanych z rosyjskimi kontami. Całość tych funduszy miała wystarczyć na ponad 5 tys. reklam na tym portalu społecznościowym.