W artykule zamieszczonym w poniedziałkowym "Financial Times" Brzeziński, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego za prezydentury Jimmy'ego Cartera (1977-1981), przypomina, że początkowo popierał decyzję prezydenta USA Baracka Obamy, by nie stosować rozwiązania siłowego w syryjskim konflikcie. "Użycie siły przez USA w celu odsunięcia od władzy prezydenta (Syrii) Baszara el-Asada (...) było pozbawione sensu, gdy brakowało szerokiej zgody na to zarówno w Syrii, jak i w USA. Poza tym (...) Asad nie zamierzał ugiąć się pod presją apeli Waszyngtonu o zrzeczenie się władzy, nie robiły też na nim wrażenia podejmowane przez USA chaotyczne próby zorganizowania (na miejscu) skutecznego, prodemokratycznego ruchu opozycyjnego wobec jego rządów" - podkreśla politolog. Mimo udziału w osiągnięciu porozumienia atomowego z Iranem, co stanowi znaczący przełom, Moskwa, zamiast włączyć się w nowe wysiłki prowadzące do zakończenia syryjskiej wojny, "zdecydowała się na zbrojną interwencję bez politycznej ani taktycznej współpracy z USA", bombardując - według niektórych doniesień - siły wyszkolone przez Amerykanów. Zdaniem Brzezińskiego "w najlepszym przypadku był to pokaz niekompetencji rosyjskiego wojska, w najgorszym - niebezpieczna chęć podkreślenia politycznej niemocy USA". W obu tych scenariuszach gra toczy się o przyszłość Bliskiego Wschodu i wiarygodność USA wśród krajów tego regionu - podkreśla politolog zaznaczając, że "w tych szybko zmieniających się okolicznościach Waszyngton ma tylko jedno wyjście - zażądać od Moskwy, by wstrzymała działania zbrojne bezpośrednio szkodzące amerykańskim aktywom (w Syrii)". "Rosja ma wszelkie prawo do popierania Asada, ale powtórka ostatnich wydarzeń powinna spotkać się z odpowiedzią USA" - dodaje. "Marynarka wojenna i siły powietrzne Rosji w Syrii (...) są geograficznie odizolowane od kraju i mogą zostać +rozbrojone+, jeśli nie przestaną prowokować USA"; "z drugiej strony być może Rosję udałoby się namówić na współpracę z USA i wspólne poszukiwanie rozwiązania regionalnego problemu, który wykracza poza interesy jednego kraju" - zauważa Brzeziński. Uważa on, że nawet ograniczona współpraca polityczna lub wojskowa USA i Rosji w tej sprawie mogłaby skłonić Chiny do konstruktywnego włączenia się w "rozbrajanie" zagrożeń w regionie. Ze względu na gospodarcze zaangażowanie na Bliskim Wschodzie Pekinowi powinno zależeć na uniknięciu konfliktu - dodaje. "Francja i Wielka Brytania nie mogą dalej odgrywać decydującej roli na Bliskim Wschodzie. (...) Region jest podzielony pod względem wyznaniowym, politycznym, etnicznym i terytorialnym, osuwając się w coraz większą przemoc. Taka sytuacja wymaga pomocy z zewnątrz, ale w nie w formie neokolonialnej dominacji. Potrzebna jest potęga USA, stosowana inteligentnie i stanowczo w poszukiwaniu nowej stabilności w regionie" - ocenia Brzeziński. Jego zdaniem Chiny wolałyby pewnie trzymać się na uboczu, jednak powinny pamiętać, że chaos w regionie może łatwo rozprzestrzenić się na środkową i północno-wschodnią Azję, dotykając Rosję i Chiny, a także szkodząc interesom USA i ich sojusznikom, nie mówiąc o samym regionie. "Czas na śmiałość w wytyczaniu strategii" - podkreśla Zbigniew Brzeziński.