Irytację Kremla wywołują oskarżenia ze strony sztabu francuskiego centrysty, że jego strony internetowe i bazy danych były atakowane z Rosji. Zarzuty te wzbudziły obawy, że Moskwa próbuje zaszkodzić kampanii Macrona, by pomóc jego rywalce Marine Le Pen. Politycy zmierzą się 7 maja w drugiej turze wyborów. Moskwa odrzuca zarzuty, jakoby ingerowała w kampanię we Francji. W czwartek rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa poinformowała na konferencji prasowej, że podczas pierwszej tury wyborów, która odbyła się w niedzielę, sztab Macrona nie przyznał akredytacji agencji prasowej Sputnik, telewizji RT (dawniej Russia Today) i agencji wideo Ruptly. Dziennikarze nie mieli więc pełnego dostępu do wydarzeń podczas kampanii. Sputnik i RT są finansowane przez Moskwę. Z kolei Ruptly należy do RT. Zacharowa nazwała działania sztabu Macrona oburzającymi. Chodzi o "celową i bezczelną dyskryminację rosyjskich mediów przez kandydata na prezydenta kraju, który w przeszłości był czujny, jeśli chodzi o wolność słowa" - dodała rzeczniczka MSZ. Zaapelowała do francuskich władz i organizacji międzynarodowych, by upewniły się, że podczas drugiej tury wolność prasy będzie przestrzegana. "Tak w beztroski sposób kończy się wolność wypowiedzi" Jednak redaktor naczelna RT Margarita Simonian napisała w mediach społecznościowych, że sztab Macrona odmawia przyznania akredytacji jej dziennikarzom także podczas drugiej tury. "Właśnie tak w beztroski sposób kończy się wolność wypowiedzi w kraju, który szczyci się swobodami bardziej niż szczyci się serami camembert i brie" - oświadczyła Simonian. Prezydent Władimir Putin w ub. miesiącu przyjął na Kremlu szefową antyunijnego Frontu Narodowego. Le Pen twierdzi, że podziwia Putina oraz opowiada się za zniesieniem unijnych sankcji nałożonych na Rosję po aneksji Krymu. Kreml utrzymuje, że nie udziela poparcia żadnemu kandydatowi w wyborach, które jego zdaniem są wyłącznie sprawą Francuzów