We wtorek w tym stanie odbędą się prawybory GOP. Kandydaci Partii Republikańskiej od kilku dni spotykają się z mieszkańcami New Hampshire. W niedzielę do miasteczka Exeter przyjechał Mitt Romney, były gubernator Massachusetts, który - jak się uważa - nie porywa, ale jest "wybieralny". Do gmachu szkoły średniej przy Blue Hawk Drive ludzie przybywali już na kilka godzin przed wiecem. Przed wejściem witały ich billboardy na cześć faworyta GOP i działacze z ulotkami oraz znaczkami z jego podobizną. Na pół godziny przed wyznaczoną godziną sala gimnastyczna była już pełna; wszyscy, z wyjątkiem emerytów, stoją. W zbitym tłumie przeważają biali, dobrze ubrani ludzie w średnim i starszym wieku. Z tyłu las kamer telewizyjnych. Na estradę wchodzi rodzina kandydata - jego czterech przystojnych synów z pięknymi żonami i dziećmi - oraz grupa wybranych "zwykłych mieszkańców New Hampshire". Punktualnie o godz. 18 Romney, w ciemnych spodniach i białej koszuli bez krawata, wchodzi na scenę, witany owacjami i rockową muzyką. Kandydat przemawia na tle grupy wyborców i ogromnej flagi amerykańskiej. Z boku wznosi się elektroniczna tablica pokazująca jak wielki jest dług publiczny USA: już ponad 15 bilionów dolarów, około 100 procent PKB. To, jak twierdzą Republikanie, wina prezydenta Baracka Obamy. Romney deklaruje, że w odróżnieniu od prezydenta nigdy "nie będzie przepraszał" za Amerykę. Wygłasza apologię "amerykańskiej wyjątkowości", w którą - jak przekonuje - Obama nie wierzy. - Szanuję prezydenta, sądzę, że on kocha nasz kraj; myślę tylko, że nie rozumie zasad, według których Ameryka działa. On myśli, że rząd jest rozwiązaniem wszystkich problemów - mówi Romney. A tymczasem jest odwrotnie: to rząd, jak mawiał Ronald Reagan, jest problemem - puentuje kandydat. Europa wierzy w "silny rząd" i interwencję państwa w gospodarkę i dlatego jest dziś w kryzysie. Jej państwo opiekuńcze, polegające na redystrybucji dochodów, się załamuje - argumentuje Romney. - Ja nie wierzę w Europę, wierzę w Amerykę - podkreśla. I dodaje, że nie należy odbierać jednym, aby rozdawać drugim. - Kocham Amerykę, kraj wielkich możliwości, kocham ten kraj, jego ludzi, i zasady, na których został zbudowany - deklaruje. Rozlegają się owacje. Zebrani skandują "U-S-A!". Ale nagle słowa Romneya zagłuszają głosy mniej przyjazne - demonstrantów z lewicowego ruchu "Occupy", którzy też przyszli na wiec republikańskiego faworyta. Romney przemawia krótko. W Exeter ograniczył się do wygłoszenia ideologicznych deklaracji i skrótowego powtórzenia tez ze swej książki "No Apology" ("Bez Przeprosin"), w której przedstawił credo polityka wierzącego w szczytną misję Ameryki na świecie. Nie powiedział, co zrobi jako prezydent, nie wspomniał o swym programie. Po Romneyu do mikrofonu podchodzi gubernator New Jersey Chris Christie, popularny polityk, który sam rozważał możliwość kandydowania, ale ostatecznie zrezygnował - i poparł Romneya. - Oto następny prezydent USA! - mówi Christie wskazując na lidera GOP. Atakuje następnie Obamę. - Panie prezydencie, proszę przestać dzielić naród! - mówi. Kiedy demonstranci z ruchu "99 procent" próbują mu przerywać, Christie ripostuje natychmiast: "To Obama wmawia wam, że bogaci powinni się dzielić z biednymi". - Rozmiary amerykańskiego tortu są nieograniczone. Jedyny limit wynika z etyki pracy - dodaje. Słowa Christie'ego, wypowiadane z oratorską pasją, rozpalają zebranych. Owacje są dużo mocniejsze niż te, którymi nagrodzono Romneya. Nie ma wątpliwości, kto jest gwiazdą tego wieczoru. Kandydat schodzi ze sceny, by w otoczeniu ochrony ściskać ręce wyborców. Potem przechodzi do sąsiedniej sali, gdzie czekają ci, którzy nie zmieścili się w głównym pomieszczeniu. Wszyscy robią sobie z Romneyem zdjęcia. Uczestnicy spotkania przyznają potem w rozmowach z mediami, że główny faworyt GOP nie ma charyzmy i jego ciągłe wolty niepokoją konserwatystów. - Ale on jest wybieralny. A nam chodzi o to, żeby koniecznie usunąć Obamę - mówi mężczyzna przedstawiający się jako Jerry.