Zaledwie sześć godzin po rozpoczęciu rejsu 27 grudnia, w odległości ok. 110 mil morskich od Gran Canarii i ok. 50 od wybrzeży Sahary Zachodniej, jacht miał zderzenie z nieustalonym obiektem. Było ono tak silne, że ster został wyrwany z jarzma. W piątek przed północą kapitan powrócił do mariny w Las Palmas. - W sobotę od rana przystąpiliśmy do pracy. W całym tym pechowym zdarzeniu mogę mówić o szczęściu, że przytrafiło się niedaleko od miejsca startu, a oględziny dna oraz zanurzonej części symetrycznej płetwy mieczowej nie wykazały żadnych uszkodzeń. Na dziś oceniam, że naprawa zajmie nam dwa, może trzy dni - poinformował Paszke. 61-letni gdańszczanin dodał, że podobnych przypadków w światowym żeglarstwie oceanicznym było wiele. - Przy prędkości 25-27 knotów wystarczy niewielki przedmiot, drewniana paleta, deska, cokolwiek, aby doszło do poważnego uszkodzenia. A woda w rejonie Wysp Kanaryjskich jest wyjątkowo zanieczyszczona różnymi odpadami, śmieciami".