"Chciałabym się zwrócić do wszystkich osób, które nie są obojętne, z prośbą o pomoc, żeby nie dopuścić do wykonania tej okrutnej kary. Przeciwko mojemu synowi nie ma żadnego przekonującego dowodu" - mówiła matka skazanego Lubou Kowaliowa na konferencji prasowej zorganizowanej w Warszawie. Dodała, że jej syn został skazany za to, że "w niewłaściwym czasie znalazł się w niewłaściwym miejscu". W środę białoruski sąd skazał Kowaliowa i Dźmitryja Kanawałowa na kary śmierci za zamach z 11 kwietnia w mińskim metrze, w wyniku którego zginęło 15 osób. 25-letniego Kanawałowa oskarżono o przygotowanie i podłożenie ładunku wybuchowego, a jego rówieśnika Kowaliowa o współudział i niepoinformowanie o przestępstwie. Wyrok ma zostać wykonany przez rozstrzelanie. "Bardzo często zdarzają się u nas błędy sądowe, zwracam się do wszystkich, którzy mnie wspierają, aby wypowiadali się za zniesieniem kary śmierci na Białorusi" - mówiła L. Kowaliowa. Jak zaznaczyła, sprawa jej syna powinna zostać rozpatrzona ponownie, aby "znaleziono rzeczywistych sprawców tej zbrodni". Poinformowała też, że jej ostatnie widzenie z synem trwało jedynie pół godziny i odbyło się w obecności funkcjonariuszy. "Powiedziałam synowi, że jest to dla nas próba, która musimy pokonać wspólnie, zawsze zostaje nadzieja" - zaznaczyła. Siostra skazanego Tacciana Kowaliowa zaznaczyła, że obecnie chodzi o to, aby rozpowszechniać informacje na temat zakończonego procesu wśród jak największego kręgu osób. "W naszym kraju niewiele ludzi ma dostęp do internetu i prawdziwych informacji; więc chcemy, żeby coraz więcej osób dołączyło się do akcji zniesienia kary śmierci na Białorusi, aby uratować dwóch niewinnych chłopaków" - powiedziała. Bliscy drugiego ze skazanych - jak poinformowano na konferencji - są w trudniejszej sytuacji. Matka Kanawałowa znalazła się w szpitalu z rozpoznaniem zawału, aresztowani byli także jego ojciec i brat. Dlatego nie udzielają się oni publicznie. Białoruska działaczka praw człowieka Ludmiła Hraznowa oceniła, że w sprawie obu skazanych na Białorusi trwa "wojna informacyjna", a wszystkie oficjalne media starają się udowodnić, że młodzi mężczyźni odpowiadają za zamach. "Ale ja byłam prawie na każdej rozprawie i z każdym posiedzeniem sądu rosła u mnie pewność, że te osoby nie dokonały tego zamachu" - powiedziała. Dodała, że nawet jeśli na sąd była wywierana presja, to liczy na to, iż mogący skorzystać z prawa łaski białoruski prezydent "uwzględni wszystkie okoliczności". Białoruski sąd określił obu skazanych jako "wyjątkowo niebezpiecznych dla społeczeństwa". Uzasadniając wyrok na Kanawałowa, sąd podkreślił, że wzięto pod uwagę fakt, iż niejednokrotnie dopuszczał się on "cynicznych i skutkujących uszczerbkami na zdrowiu ludzi" aktów terroru. Według sądu, Kanawałow dążył do jak największej liczby zabitych i rannych, a podczas rewizji znaleziono u niego informację o przygotowaniu potężniejszych ładunków wybuchowych. Także w przypadku Kowaliowa sędzia wskazywał na "długi okres popełniania przez niego przestępstw". Za okoliczność obciążającą uznano to, że "dowiedziono, iż przygotowania do zamachu w metrze realizowano w stanie upojenia alkoholowego". Wyrok jest prawomocny, wykonanie kary śmierci może jedynie wstrzymać prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka. Powiedział on jednak niedawno w rosyjskiej telewizji: "Jako prezydent uważam, że kara za podobne czyny powinna być najsurowsza". W czwartek L. Kowaliowa złożyła w kancelarii Łukaszenki wniosek o ułaskawienie syna. We wniosku podkreśliła, że sama wychowywała syna i córkę. "Nikt nigdy nie mógł mi zarzucić, że niegodnie wychowałam swoje dzieci" - napisała, wyrażając przekonanie, że syn "nie mógł popełnić tego potwornego przestępstwa, za które został skazany". Wyrok krytykują obrońcy praw człowieka z Białorusi i całego świata. O niewykonywanie kary zaapelował również do władz Białorusi sekretarz Rady Europy Thorbjoern Jagland. Także metropolita mińsko-mohylewski, arcybiskup Tadeusz Kondrusiewicz wezwał rządzących Białorusią do wprowadzenia moratorium na karę śmierci, a następnie do jej zniesienia.