Unia czeka na rezultaty ofensywy Niemiec i Francji. Odkłada wdrożenie nowych sankcji, czyli opublikowanie nowej "czarnej listy" osób odpowiedzialnych za bombardowanie Mariupola. Podobnie będzie z czwartkowym szczytem UE, któremu przewodniczyć będzie Donald Tusk. Decyzje szczytu (a prawdopodobnie ich brak) będą zależeć od rezultatów rozmów prowadzonych przez Niemcy i Francję. Liczy się tylko to, co uzyskają te dwie stolice. Nieobecność Tuska w sprawie Ukrainy postrzegana jest w Brukseli jako szkoda dla całej Unii Europejskiej, bo Unia jawi się jako słaba. To kwestia tego, czy Unia jest na arenie międzynarodowej, czy jej nie ma. - Byłbym bardziej zadowolony, gdyby Tusk towarzyszył Merkel i Hollandowi - powiedział Michael Emerson, znany analityk brukselskiego Centrum Badań nad Polityką Europejską (CEPS). Niewidoczność Tuska wzmacnia pozycję Niemiec. A to przecież nie wszystkim w UE odpowiada. Francja, która towarzyszy Niemcom gra - zdaniem Emmersona - rolę drugiego pilota. - Dobrze, że Angela Merkel wyciąga ciężką artylerię i zajmuje się sprawą Ukrainy, wolałbym jednak, żeby Unia Europejska też tam była - mówi analityk CEPS. Zdaniem francuskiego dziennikarza Nicolasa Grosa, zajmującego się sprawami obronności, Tusk został całkowicie zmarginalizowany. Ani Merkel, ani Hollande do niego nie dzwonią, by się konsultować. Jego zdaniem, Tusk nie zdołał przekonać krajów członkowskich Unii, że może reprezentować całą Unię w rozmowach na temat Ukrainy. Tusk nie zrozumiał swojej roli, która polega na szukaniu wspólnego stanowiska dla wszystkich państw Unii. Jeżeli nie przejdzie do ofensywy - czapkę niewidkę będzie musiał nosić do końca kadencji... Katarzyna Szymańska-Borginon