Jean-Claude Juncker na środowym spotkaniu komisarzy (gdy odwołano dyskusję nt. Polski) próbował łagodzić sytuację. Miał powiedzieć, że "liczy na dalsze ustępstwa ze strony Polski" i na to, że "Frans poprowadzi sprawę we właściwym kierunku". Timmermans znowu poczuł, że może działać. Przeszedł więc do kontrataku. Podjął działania zmierzające do przyśpieszenia postępowania wobec Warszawy, zarówno w Radzie UE (wniosek o wysłuchanie Polski) jak i w Parlamencie Europejskim (uzgodnił z większością PE, że w środę odbędzie się debata w sprawie Polski). Nieoficjalnie mówi się także w KE, że skrzydeł dodały mu apele opozycji i europejskich chadeków w sprawie Sądu Najwyższego. Jeden z moich rozmówców w KE uważa, że wciąż kwestią jest "cena Timmermansa", czyli "co Juncker może mu dać, żeby odpuścił". Inni uważają natomiast "że Juncker niewiele może dać Timmermansowi, bo on już gra o stanowisko w przyszłej komisji". Zresztą od tego momentu, gdy otrzymał wstępną obietnicę Hagi, że może być kandydatem na komisarza (premier Rutte miałby w ten sposób załatwić sprawę sporów o to stanowisko między koalicjantami), bardzo zaostrzył swój ton. Ponadto, gdyby zamknął sprawę z Polską na obecnych zasadach, to PE by go krytykował za "brudny kompromis" z Warszawą. Topnieją szanse na kompromis i normalizację w stosunkach z KE. "Może trzeba było sprawę zamknąć w kwietniu?" - zastanawia się jeden z moich rozmówców. Przekroczenie tego terminu oznacza, że weszliśmy już w logikę kampanii wyborczej PE i sporów o unijne pieniądze. Dodatkowo, w całej sprawie do głosu będą dochodzić interesy partyjne, osobiste i narodowe. Katarzyna Szymańska-Borginon Zobacz cały artykuł