Polacy, którzy pracują w winnicy w Saint-Etienne-des-Oullieres koło Lyonu, powiedzieli dziennikarzowi RMF FM Markowi Gładyszowi, że w czasie wielkich upałów właściciele nie zapewnili im odpowiedniej ilości wody do picia. Mężczyzna z Grudziądza, który cierpiał m.in. na problemy z sercem, poczuł się bardzo źle. Polacy, którzy z nim pracowali, mieli komórkę i próbowali wezwać pogotowie ratunkowe. Nie znali jednak francuskiego. - Ojciec właściciela winnicy wziął ten telefon i po prostu go wyłączył. Rozłączył połączenie dwa razy. Człowiek umierał, był już nieprzytomny - a on krzyczał do nas: "Pracować! Pracować!". Krzyczał po polsku, bo nauczył się tego słowa w naszym języku. Wyjaśnił nam, że mamy dalej pracować, bo zostało jeszcze 20 minut do końca roboczego dnia. Później właściciel winnicy tłumaczył nam, że jego ojciec, który jest w podeszłym wieku, nie pomógł wezwać pogotowia ratunkowego, bo nie potrafi posługiwać się telefonem. Takie usłyszeliśmy wyjaśnienie - opowiadają zszokowani Polacy pracujący w winnicy. Przyznają, że nie można wprawdzie wykluczyć, iż Francuz w podeszłym wieku nie zdawał sobie sprawy, że ktoś umiera. Z drugiej jednak strony widział, że jeden z pracowników bardzo źle się poczuł. Współwłaścicielka winnicy w Saint-Etienne-des-Oullieres zapewnia, że jej teść wcale nie odmówił udzielenia pomocy. Jej zdaniem po prostu nie rozumiał, co się dzieje. - On ma problemy ze słuchem, a do tego pewnie nie rozumiał, co do niego mówiono. Sami jesteśmy wstrząśnięci śmiercią Polaka. Lekarz z pogotowia ratunkowego powiedział nam jednak, że chodziło o osobę, która miała cukrzycę i problemy z sercem - a więc ten człowiek nie powinien w ogóle pracować w słonecznym żarze przy winobraniu. My o tym nie wiedzieliśmy. Mój mąż widział już wcześniej, innego dnia, że ten mężczyzna źle się czuł. Zaproponował mu, by poszedł odpocząć, ale Polak nie chciał. Z wezwaniem pogotowia nie było jednak żadnego problemu. Mój mąż był na miejscu, kiedy ta osoba znowu się źle poczuła i on od razu zadzwonił po pogotowie - twierdzi żona właściciela winnicy w rozmowie w korespondentem RMF FM Markiem Gładyszem. Polacy przedstawiają nieco inną wersję przebiegu wydarzeń. Twierdzą, że kiedy pracownik, który później zmarł, źle się poczuł - właściciela nie było w winnicy. Podkreślają, że nawet w czasie największych upałów właściciel nie zapewniał wystarczającej ilości wody do picia dla wszystkich. Mówią, że w dniu tragedii wody zabrakło m.in. właśnie dla mężczyzny, który zmarł. Te doniesienia podważają jednak właściciele winnicy. Polacy, z którymi rozmawiał specjalny wysłannik RMF FM Marek Gładysz, skarżą się również, że "obóz pracy" przypominają również warunki zakwaterowania. Więcej TUTAJ Marek Gładysz (j.)