Pożar wybuchł w sobotę około godz. 17. Nikomu z Polaków na szczęście się nic nie stało, wszyscy opuścili budynek na czas. Noc spędzili już w innym hotelu pracowniczym. Wielu jednak straciło pieniądze, dokumenty tożsamości, komórki i laptopy. "Wyszedłem z budynku w samej koszuli, wszystko zostawiłem. Nawet kluczyki do samochodu. Wszystko spłonęło" - mówi dziennikarce RMF FM Katarzynie Szymańskiej-Borginon jeden z Polaków ze spalonego hotelu. Holenderscy pracodawcy od razu ruszyli z pomocą, dostarczając ubrania i pieniądze na podstawowe artykuły. "Szefowie zakładów w których pracujemy od razu przyjechali, dali nam po 100 euro na podstawowe wydatki. Powiedzieli, że za poniedziałek zapłacą, ale nie musimy przychodzić do pracy" - mówi jeden z polskich robotników. Polacy narzekają natomiast na polską firmę pośrednictwa pracy, która zachowuje się obojętnie. Obawiają się mówić pod nazwiskiem, żeby nie stracić pracy. "Nic nie zrobili, wszystko musieliśmy sami organizować" - opowiadają Polacy, którzy martwią się teraz o odszkodowania. Jak opowiada jeden z pracowników, przedstawiciele tej firmy byli nawet mocno niezadowoleni, gdy poszkodowani pracownicy zatelefonowali do polskiego konsulatu w Hadze. "Myśleli, że zamiotą wszystko pod dywan" - mówi jeden z rozmówców. Wczoraj przedstawiciele konsulatu byli już na miejscu. Oferowali pomoc, spisywali dane, by można było wyrobić tymczasowe dokumenty. (az) Katarzyna Szymańska-Borginon