Daniels, uważany za wschodzącą gwiazdę w GOP, zarzucił Obamie, że dopuścił do znacznego powiększenia deficytu i zadłużenia kraju. - Prezydent nie może twierdzić, że stan kraju nie jest poważny. Nie spowodował on kryzysu ekonomicznego, który trwa w Ameryce. Wybrano go jednak na podstawie jego obietnicy, że naprawi gospodarkę, a tymczasem nie może nie przyznać, że przez ostatnie trzy lata sytuacja się tylko pogorszyła - powiedział. Przypomniał o wysokim bezrobociu, zwłaszcza wśród młodych Amerykanów. Według oficjalnych statystyk wynosi ono 8,5 procent i obniżyło się w ostatnich miesiącach. - Prezydent zdaje się wierzyć, że możemy zbudować klasę średnią, tworząc rządowe miejsca pracy sfinansowane za pożyczone dolary - dodał. Daniels skrytykował przedstawioną w dorocznym orędziu o stanie państwa propozycję podwyższenia podatków do 30 procent dla wszystkich Amerykanów o dochodach powyżej miliona dolarów. Wielu z nich płaci podatki tylko 15-procentowe, gdyż ich dochody pochodzą z niżej opodatkowanych odsetków od zainwestowanych kapitałów. Polityk przyznał, że bogaci Amerykanie "powinni wnosić większy wkład" do budżetu, ale powiedział, że można to sprawić "w mądrzejszy sposób" - przez eliminację nieuzasadnionych upustów i ulg podatkowych. Zdaniem Republikanów, podwyższenie podatków od zysków kapitałowych zniechęciłoby do inwestowania na rynku finansowym, co zahamowałoby wzrost gospodarki. Polityk GOP skrytykował też Obamę za obwinianie wyłącznie Republikanów o klincz w Kongresie. Przypomniał ich propozycje ustawowe blokowane przez Demokratów. Przemówienie Danielsa, umiarkowanego konserwatysty, było jednak bardziej pojednawcze w tonie niż wystąpienia wielu innych polityków GOP. Podkreślał on, że przemawia jako "lojalna opozycja". Mitch Daniels, chwalony za ripostę, sam wahał się kilka miesięcy temu z kandydowaniem do partyjnej nominacji prezydenckiej - był do niej zachęcany przez wielu strategów republikańskich. Zdaniem komentatorów, byłby lepszym kandydatem do Białego Domu niż obecni politycy rywalizujący o nominację.