Od kiedy przejął władzę w grudniu 2011 roku, nowy przywódca Korei Północnej wciąż pozostaje wielką niewiadomą, a dane amerykańskiego wywiadu o władzach tego kraju pozostają skąpe. Nie wiadomo więc, do czego jest zdolny Kim Dzong Un, by udowodnić swojemu narodowi, armii, Korei Południowej i wreszcie światu, że ma prawo do władzy. "Można tylko zgadywać, czy (Kim) zdaje sobie sprawę z tego, gdzie są granice. Wiemy o nim zbyt mało" - ocenia wysoki rangą przedstawiciel amerykańskiej administracji, cytowany przez Reutera. Na razie wydaje się, że północnokoreański przywódca próbuje naginać zasady gry stworzone przez jego poprzedników, ojca Kim Dzong Ila i dziadka Kim Ir Sena. "Istnieją wyraźne różnice w stylu i tonie. (Kim Dzong Un) osobiście staje na pierwszej linii konfliktu, a jego groźby są bardziej konkretne i bezpośrednio skierowane pod adresem Stanów Zjednoczonych" - podkreśla inny przedstawiciel władz USA. Jego zdaniem ta wzmożona wojownicza retoryka nie skłoni Waszyngtonu do "opłacenia się" Phenianowi pomocą humanitarną, paliwem itp. w zamian za obietnicę pokoju. W ubiegłym roku prezydent Barack Obama zaproponował Korei Płn. wznowienie dostaw żywności w zamian za moratorium na próby jądrowe i z użyciem rakiet dalekiego zasięgu. Umowa ta nie doszła do skutku. USA wycofały się z propozycji już kilka tygodni później, gdy Korea Płn. ogłosiła plany wystrzelenia satelity; Zachód jest przekonany, że była to próba rakiety dalekiego zasięgu. Zdaniem części amerykańskich polityków i ekspertów najnowsze prowokacje Phenianu przeprowadzane są na użytek wewnętrzny. Joseph DiTrani, swego czasu najbardziej ceniony ekspert amerykańskiego wywiadu ds. Korei Płn., uważa, że nieustępliwy ton i prowokacyjne gesty Kim Dzong Una świadczą o naciskach ze strony dowódców północnokoreańskiej armii. "Wobec nich musi prezentować siłę" - podkreśla DiTrani. Choć od objęcia władzy Kim zwolnił lub zdegradował niektórych wpływowych generałów, wojskowi pozostają w kraju liczącą się siłą polityczną. Aby ich sobie zjednać, Kim złożył hołd rozwiniętej przez swego ojca doktrynie politycznej Songun, która stawia armię na pierwszym miejscu. To właśnie ta filozofia uzasadnia, dlaczego skąpe zasoby kraju idą na utrzymanie ogromnych sił zbrojnych i programu atomowego, a nie na wyżywienie zwykłych obywateli. Kim liczy na to, że antyamerykańska propaganda utrzyma w karności 1,2 mln żołnierzy, a w oczach narodu przedstawi go jako nieustraszonego obrońcę kraju przed wrogami zewnętrznymi. Rosną jednak obawy, że niedoświadczenie Kima oraz chęć zdobycia uznania w oczach własnych rodaków może doprowadzić do ataku na wysunięty południowokoreański cel - statek lub posterunek graniczny - lub nawet do otwartej konfrontacji zbrojnej. "Większym zagrożeniem jest błędna kalkulacja, ryzyko, że (Korea Płn.) zrobi coś, co doprowadzi do nagłej eskalacji konfliktu" - mówił w poniedziałek były minister obrony USA Leon Panetta.