Tym samym Cichanouska odmówiła uznania wyników wyborów, które wskazywały na zwycięstwo Alaksandra Łukaszenki. Jak pisze Reuters, Cichanouska powiedziała dziennikarzom, że wybory zostały masowo sfałszowane i uważa, że to ona je wygrała. "Oczywiście nie uznajemy wyników wyborów. Uzyskane przez nas dane nie są zgodne z tymi, które ogłoszono" - powiedziała Cichanouska. Dodała, że nie zamierza opuszczać Białorusi. Jej sztab zapowiedział z kolei, że opozycja domaga się ponownego przeliczenia głosów w lokalach wyborczych, w których mogły wystąpić niejasności. Zdaniem Reutersa, opozycja chce również rozmawiać z władzami o tym, jak doprowadzić do pokojowej zmiany władzy. Wcześniej, w niedzielę wieczorem, Cichanouska mówiła: "Wierzę swoim oczom, a one mówią mi, że większość jest po naszej stronie. My już zwyciężyliśmy, bo pokonaliśmy strach, apolityczność i apatię". Dodała także, że "wierzy swoim oczom, a nie szefowej Centralnej Komisji Wyborczej". Sztab kandydatki podał wówczas wyniki świadczące o jej zwycięstwie w trzech lokalach wyborczych w Mińsku. Wcześniej szefowa CKW Lidzija Jarmoszyna przekazała, że urzędujący prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka zwyciężył w niedzielnych wyborach prezydenckich, zdobywając 80,23 proc. głosów wyborców, zaś jego główna rywalka Swiatłana Cichanouska - 9,9 proc. Żaden z pozostałych kandydatów nie uzyskał nawet 2 proc. głosów. Na Andreja Dzmitryjeua z Ruchu Mów Prawdę zagłosowano 1,04 proc. wyborców, na byłą deputowaną, opozycjonistkę Hannę Kanapacką - 1,68 proc., a na lidera Białoruskiej Socjaldemokratycznej Hramady Siarhieja Czeraczania - 1,1 proc. 6,02 proc. głosujących wybrało opcję "przeciw wszystkim". Jarmoszyna powiedziała, że Centralna Komisja Wyborcza nie publikowała w nocy wyników, ponieważ ona i jeszcze jeden pracownik CKW zostali ewakuowani z Domu Rządu w związku z demonstracjami i starciami z policją, do których doszło wieczorem w niedzielę w Mińsku.