- Przez lata nasz kraj budził wielkie zainteresowanie całego świata, ale teraz zaczyna się to kończyć - mówi cytowany przez "Belfast Telegraph" Murphy. - Niedługo wszyscy zdamy sobie sprawę, że jesteśmy małą wyspą i sami musimy sobie radzić z naszymi problemami. W swym planie politycznego dojścia do zjednoczonej Irlandii Sinn Fein wielokrotnie wskazywało datę 2016 jako czas na referendum o zjednoczeniu wyspy - data jest symboliczna, bowiem sto lat wcześniej zaczęła się - zakończona częściowym dla republikanów sukcesem - walka o wyzwolenie Irlandii spod brytyjskiej dominacji. Teraz niektórzy politycy tej partii zaczynają mówić, że możliwe jest szybsze przeprowadzenie tego procesu. - Myślę, że to może zdarzyć się szybciej niż w 2016 roku, jeśli będziemy trzymać się odpowiedniego tempa w aktualnych warunkach ekonomicznych i politycznych - mówi Murphy. Murphy ogłosił swe zdanie na partyjnym spotkaniu ze zwolennikami Sinn Fein, co oczywiście może wskazywać na to, że nośne w wielu środowiskach hasło "Jednej Irlandii" potraktowane zostało jako klasyczna gra przedwyborcza. Trzeba jednak przyznać, że politycy Sinn Fein - często w młodości walczący z Brytyjczykami w szeregach Irlandzkiej Armii Republikańskiej (właściwie każdy z pierwszoplanowych działaczy tej partii ma w swym życiorysie dłuższy lub krótszy epizod "bojowca") - budują konsekwentnie "mapę drogową" dojścia do jednej niepodległej wyspy. Twierdzą też, że chociaż nawet dzisiaj idea jednej Irlandii może się wciąż wydawać nierealna, to historia tej wyspy pokazuje, że przełomowe momenty następują tu często i zaskakująco. - Kto jeszcze niedawno mógł przewidywać, że ja i Ian Paisley będziemy razem zasiadać w rządzie Irlandii Północnej? Kto mógłby przypuszczać, że Sinn Fein i DUP będą codziennie razem siedząc przy jednym stole, rozwiązywać zwykłe problemy wynikające z rządzenia krajem - pytał retorycznie na łamach "An Phoblacht", republikańskiego tygodnika wychodzącego w Irlandii lider Sinn Fein Martin McGuiness. Tu kilka słów wyjaśnienia - McGuiness ma bogatą kartę działań w IRA - m.in. uczestniczył w rozstrzelanej przez brytyjskich komandosów demonstracji w Derry podczas "Krwawej Niedzieli", zaś Ian Paisley - który jakiś czas temu zrezygnował z udziału w życiu politycznym ze względu na wiek - to wieloletni lider Democratic Unionist Party, ugrupowania zatwardziałych lojalistów i zwolenników Wielkiej Brytanii, ugrupowania antykatolickiego i antyrepublikańskiego. Rzeczywiście więc historia toczy się na Zielonej Wyspie - a zwłaszcza w północnej jej części - w sposób dość zaskakujący. Czy jednak sami mieszkańcy Irlandii są wciąż zainteresowani zjednoczeniowymi ideami? Pod artykułami na ten temat zawsze rozpętuje się wielka internetowa dyskusja. Wiele osób z irytacją zauważa, że w czasach kiedy w Europie granice zacierają się na dobre, dyskutowanie o stawianiu nowych jest niepoważne. Zwłaszcza, że dzisiaj Irlandczyków - zarówno tych z Republiki, jak i tych żyjących na Północy - bardziej interesuje to, jak utrzymać lub znaleźć pracę, a nie to pod jaką flagą będą żyli. Z komentarzy na forach internetowych dziennika "Belfast Telegraph" przebija dość realistyczne podejście do problemu - i to zarówno wśród wpisujących się tam protestantów, jak i katolików. Ci pierwsi piszą m.in., że Republika to dla nich zupełnie obcy kraj, gaelicki to obcy język; drudzy zauważają, iż Sinn Fein - jeśli doprowadzi do referendum - może być mocno zaskoczone jego wynikiem: "Mam nadzieję, że dojdzie do referendum" - pisze jeden z internautów. "Wielu "Shinnersów" (potoczne określenie na zwolenników Sinn Fein) może być mocno zdziwionych, że nie każdy katolik chce zjednoczonej Irlandii. Ludzie wiedzą, że ich interesy lepiej zabezpieczy jedna z największych gospodarek na świecie, nawet jeśli teraz ma kłopoty. Bo mit Celtyckiego Tygrysa zaczyna się rozwiewać... Szymon Kiżuk