Wcześniej o anulowanie referendum wystąpiło główne opozycyjne ugrupowanie w Turcji, Partia Ludowo-Republikańska (CHP). Wiceprzewodniczący HDP Mithat Sancar wyjaśnił, że cieniem na wynik głosowania kładzie się to, iż kampania odbywała się podczas stanu wyjątkowego, gdy współprzewodniczący HDP przebywają w areszcie oraz to, iż odrzucono kandydatury członków ugrupowania na obserwatorów w punktach wyborczych. Sancar skrytykował też wykorzystanie środków państwowych na rzecz kampanii na "tak". Według Sancara kontrowersyjna decyzja Najwyższej Komisji Wyborczej (YSK), by uznać za ważne niepodstemplowane karty do głosowania, uniemożliwiła prawidłowe prowadzenie dokumentacji. Oznacza to, że teraz nie można już ustalić, ile policzonych głosów było nieważnych lub fałszywych. Wiceszef HDP wskazał, że niektórzy wyborcy nie mogli skorzystać z prawa do tajnego głosowania. "To referendum na zawsze pozostanie kontrowersyjne" - powiedział Sancar dziennikarzom. "Nie można budować zmiany systemu politycznego na podstawie takiego kontrowersyjnego i nieuczciwego referendum" - podkreślił. Według wstępnych danych 51,4 proc. głosujących opowiedziało się za zmianami w konstytucji mającymi na celu wprowadzenie w Turcji prezydenckiego systemu rządów. Zgodnie z propozycjami zmian prezydent miałby być jednocześnie szefem państwa i rządu, mógłby sprawować władzę za pomocą dekretów, a także rozwiązywać parlament; wzrósłby też jego wpływ na wymiar sprawiedliwości.