- Jeśli Zjednoczone Królestwo się rozpadnie, to rozpadnie się na zawsze - ostrzegł premier, który dziś udał się osobiście do Szkocji, by zabiegać o "nie" w referendum, podobnie jak szef laburzystów Ed Miliband i przywódca Liberalnych Demokratów, wicepremier Nick Clegg. Wobec groźby rozpadu liczącej 307 lat unii rząd i opozycja w Londynie tworzą wspólny front.Cameron ostrzega przed konsekwencjamiW Edynburgu Cameron powtórzył, że byłby zrozpaczony, gdyby Szkoci zagłosowali za rozerwaniem "rodziny" Zjednoczonego Królestwa. Ostrzegł zarazem, że nie ma mowy o zachowaniu przez Szkocję funta szterlinga w razie secesji. Dzień wcześniej podobne ostrzeżenie wygłosił gubernator banku centralnego Wielkiej Brytanii Mark Carney, twierdząc, że Szkocja, która chce uzyskać niepodległość, nie może liczyć na to, że zakończy unię polityczną ze Zjednoczonym Królestwem, a pozostanie w unii walutowej. Cameron podkreślił w Edynburgu, że szkockie referendum, to nie wybory powszechne, w przypadku których po pięciu latach wyborca może zmienić decyzję, jeśli jest niezadowolony z rządzących. - To jest decyzja nie na następne pięć lat, lecz na następne stulecie - powiedział. Ryzyko oderwania się Szkocji jest tak poważne, że liderzy partii udali się do Szkocji, rezygnując z ważnej sesji parlamentarnej, podczas której tradycyjnie premier odpowiada na pytania deputowanych. Reuters uznał to za "nową oznakę paniki w brytyjskiej elicie rządzącej". Oto, co mówią sondaże Liczba zwolenników niepodległości w Szkocji wzrosła według firmy TNS z 32 proc. miesiąc temu do 38 proc., podczas gdy liczba utrzymania przez Szkocję związku z Londynem spadła z 45 do 39 proc. Zamiar wzięcia udziału w referendum zadeklarowało 84 proc. ankietowanych. Wcześniejszy sondaż YouGov, przeprowadzony dla "Sunday Timesa", wykazał po raz pierwszy minimalną, mieszczącą się w ramach błędu statystycznego przewagę zwolenników niepodległości w proporcji 51 do 49 proc. Sondaż nie uwzględniał osób niezdecydowanych.