Amerykański samoloty leciał z misją ratunkową do miasta Bor, stolicy stanu Jonglei (arab. Dżunkali), gdzie od tygodnia dochodzi do krwawych starć między siłami rządowymi, a rebeliantami. Poszkodowani w ataku zostali przetransportowani do Kenii, gdzie ma być im udzielona pomoc medyczna. Na razie nie wiadomo, jaki samolot został ostrzelany. Z nieoficjalnych informacji agencji Associated Press wynika, że mógł to być Bell-Boeing V-22 Osprey (rybołów - ang.) - maszyna pionowego startu i lądowania, wykorzystywana do transportu ludzi i wyposażenia. - Amerykański samolot biorący udział w misji ratunkowej został ostrzelany - powiedział anonimowy rozmówca agencji Associated Press. Przedstawiciele afrykańskiego dowództwa wojsk USA nie skomentowali tych informacji. Natomiast rzecznik armii Sudanu Południowego pułkownik Philip Aguer podkreślił, że Bor jest pod kontrolą rebeliantów, dlatego cała wina za atak spada na nich. Ambasada USA zorganizowała w piątek już piątą rundę ewakuacji amerykańskich obywateli. Zaplanowana była również ewakuacja obywateli niemieckich, brytyjskich i holenderskich. Setki cudzoziemców, włącznie z pracownikami organizacji pomocowych, wyjeżdżają od niedzieli z Sudanu Południowym, po apelach wielu ambasad, które ostrzegają przed eskalacją konfliktu i nasileniem walk grup etnicznych. W Sudanie Południowym wybuchły w ostatnim czasie nowe niepokoje. Po utrzymujących się kilka miesięcy napięciach wywołanych zdymisjonowaniem w lipcu przez prezydenta Salvę Kiira Mayardita wiceprezydenta Rieka Machara, w niedzielę w pobliżu stolicy wybuchły walki. Według Kiira w najnowszych incydentach stroną atakującą były oddziały wierne Macharowi. W starciach między rywalizującymi frakcjami armii zginęło co najmniej 500 osób, a 800 zostało rannych.