Kiedyś słyszałam dziennikarza, który mówił o Azjatach per "ciapaki" i zaczął dowodzić, jacy są paskudni i inni. Oczywiście, nie uważał, by było w tym coś złego, ponieważ, jak rzekł, "każdy tak mówi". Błąd kwantyfikatora. Ja - nie. Innym razem z pewnym pracownikiem medialnym ustalaliśmy temat artykułu i zaproponowałam rasizm, bo uważam, że trzeba się z nim nieustannie rozprawiać. Przytoczyłam przykład dziennikarza. Mój rozmówca się żachnął i powiedział: "No, ja rozumiem, że ci się to nie podoba, to podejście do Azjatów, ale oni naprawdę są inni i dziwnie pachną. Poza tym fatalnie zachowują się w stosunku do Polek". Wszyscy, jak zrozumiałam. Każdy Azjata dziwnie pachnie i zachowuje się nie fair w stosunku do Polek. Jak jeden azjatycki mąż. Potem czytałam w prasie polonijnej tekst, który miał wszelkie znamiona tekstu rasistowskiego i został wydrukowany. Prowadzący tłumaczył się potem, że przecież wszyscy tak myślą i że trzeba skończyć z polityczną poprawnością. W USA moi zaprzyjaźnieni koledzy ze wschodniego bloku też wygłaszali, niby żartem, podobne uwagi. Jeden z nich, dostawszy się do Waszyngtonu, zobaczył, że to miasto zamieszkane jest głównie przez Afroamerykanów. Tak naprawdę nie głównie, bo w 60 procentach, ale kolegą to wstrząsnęło, bo w jego kraju jest może trzech ludzi innego koloru niż on sam. Kiedy podszedł do nas kelner i wywiązała się dowcipna dyskusja na temat zamrażania nas przez klimatyzację, ów wschodnioblokowy kolega powiedział do mnie teatralnym szeptem: "Widzisz? On jest czarny! A całkiem inteligentny!" Kolega nie pochodzi z bezludnej wyspy, to urzędnik zajmujący bardzo poważną funkcję w swoim kraju, funkcję, powiedziałabym, strategiczną. Wielojęzyczny intelektualista. Zabił mi klina, bo ja NIE ZAUWAŻYŁAM koloru mojego rozmówcy. Nie dlatego, że nie jestem spostrzegawcza, tylko w danym kontekście nie miało to żadnego znaczenia, bo nie mówiliśmy o genetyce czy o makijażu. Ciekawe, że dla Francuza czy Niemca problem nie istniał. Co więcej, kolega Francuz ma adoptowaną siostrę, która pochodzi z Etiopii i, jak powiedział, kiedy pojechali do Krakowa na wycieczkę, Polacy nie mogli wyjść ze zdumienia, kiedy na pytanie, jakiej jest narodowości, odpowiadała zgodnie z prawdą, że jest Francuzką. Jestem zwolenniczką politycznej poprawności. Owszem, jest w niej trochę obłudy i bywa wykorzystywana, ale przyzwyczaja ludzi do empatii, trochę jej uczy. Poza tym pięknie obnaża ludzkie słabości. Ulubionym argumentem jej przeciwników jest wskazywanie na to, że w Londynie afrokaraibskie dzieci mordują inne afrokaraibskie dzieci i że unikanie tematu i nie powiedzenie, że to kwestia afrokaraibskich czarnych genów jest ponurym skutkiem politycznej poprawności. A ja powiem, że rasizm w Wielkiej Brytanii ma się dobrze i pomimo wielu akcji ze strony rządu i nie tylko, nadal najbardziej nieuprzywilejowaną grupą (podobnie jak w USA) są Afrobrytyjczycy (w USA _ Afroamerykanie), co dobitnie pokazują statystyki i dzielnicowa dystrybucja szkół, do jakich mają szansę się dostać, biorąc pod uwagę niskie dochody rodziców. Jestem też świadoma tego, że niektórzy Afrobrytyjczycy czy Afroamerykanie wykorzystują system i powołują się na rasizm tam, gdzie go nie ma. Ale nadal nie oznacza to, że polityczna poprawność jest zła, oznacza to, że ludzie są tylko ludźmi i nie można się dziwić, że nie będą się zachowywać, jakbyśmy chcieli. Nie będę jednak demonizowała rasizmu w Wielkiej Brytanii, bo przynajmniej podejmowane są nieustannie wysiłki, by mu zapobiegać. Oczywiście z różnym skutkiem i zdarza się, że są one nieumiejętne czy po prostu naiwne, co może bardziej szkodzić niż pomagać, ale coś się dzieje. W Polsce w tej kwestii jesteśmy zacofani. Mój bardzo dobry kolega pochodzi ze Sierra Leone. Ma skórę jak heban, doktorat obroniony w Polsce. Wspaniały, ciepły człowiek, bardzo serdeczny. Jest muzułmaninem, który zawsze wysyła mi kartki świąteczne z okazji świąt chrześcijańskich, a ja pamiętam o składaniu mu życzeń z okazji Ramadanu. Po długim okresie spotkaliśmy się na ulicach Krakowa w jednym z bardziej ruchliwych miejsc. Wyściskaliśmy się radośnie i zatopiliśmy się w rozmowie. Po chwili podszedł do nas pryszczaty jasnoskóry gbur i obrzucił najpierw mnie stekiem przekleństw, a potem zapowiedział koledze rychłą a powolną śmierć za zanieczyszczanie białej rasy i odszedł z okrzykiem "White power". Mój kolega ze Sierra Leone jednak ma charakter nielękliwy i natychmiast zadzwonił na policję, więc idiotę zwinięto z ulicy, ale niesmak pozostał, a także lęk. Ale Hażi, bo tak ma na imię kolega, jest do tego przyzwyczajony. Ja nie. To było jednak zdarzenie głośne, wróg zidentyfikował się, pokazał. Gorsi są ci, którzy trzymają pióra i sączą jad delikatnie, po kropelce, jednozdaniowo, w felietonach czy kuluarowych uwagach, skierowanych do swoich odbiorców, chętnie nadstawiających uszu. Tych się jeszcze bardziej boję, bo kropla drąży skałę. Rasizm kroczący na paluszkach jest jak każda mordercza ideologia, zaczynająca się od poszeptywań i spisków. Dlatego czasem jeszcze będę o tym pisać. Aleksandra Łojek-Magdziarz, LinkPolska.com