Hajrikian, jeden z ośmiu pretendentów do prezydentury w wyznaczonych na 18 lutego wyborach, został postrzelony w ramię przez nieznanych sprawców w nocy z czwartku na piątek w ubiegłym tygodniu. Ofiara zamachu może zwrócić się do Sądu Konstytucyjnego o odroczenie wyborów prezydenckich o dwa tygodnie, jednak Hajrikian zakomunikował, że ze swego uprawnienia nie skorzysta. - Celem ataku było zabicie Hajrikiana i nowe wybory. Biorąc ten fakt po uwagę chcemy zapewnić, że sprawcom nie uda się osiągnąć tego celu - powiedział na konferencji prasowej jego rzecznik Karo Jehnukian. Podkreślił, że Hajrikian weźmie udział w wyborach, choć jeszcze przebywa w szpitalu. 63-letni Hajrikian, choć od lat należy do najbarwniejszych polityków w Armenii, nigdy nie był uważany za odgrywającego ważną rolę w polityce kraju. Zasłynął odwagą jeszcze w czasach ZSRR, gdy za walkę z komunizmem spędził prawie 20 lat w obozach pracy. Pod koniec lat 80. ostatni przywódca ZSRR Michaił Gorbaczow kazał go aresztować, wsadzić do samolotu i pozbyć się z kraju raz na zawsze. Oficerowie KGB wsadzili go do samolotu do Etiopii. W końcu trafił do USA, gdzie stał się ulubieńcem tamtejszych Republikanów. Wrócił do Erywania, gdy ZSRR upadał, a Armenia ogłaszała niepodległość. Jako założyciel i przywódca umiarkowanej partii opozycyjnej, Zjednoczenia na rzecz Samookreślenia Narodowego Armenii (ZSNA), startował w każdych wyborach. Zawsze przegrywał, choć mimo klęski zdobywał wystarczająco wiele głosów, by zostać deputowanym. Sondaże przed wyborami prezydenckimi wróżyły mu, że nie zdobędzie więcej niż 1 proc. głosów. Zaraz po zamachu twierdził, że stoją za nim zagraniczne tajne służby, sugerując, że chodzi o Rosję. Murowanym faworytem w wyborach jest rządzący Armenią od 2008 roku prezydent Serż Sarkisjan. Sondaże dają mu 70-procentowe poparcie elektoratu.