Artykuł eksperta z londyńskiego ośrodka badawczego Chatham House ukazał się w niedzielę po południu na internetowych stronach "Daily Telegraph". Stosunek dzisiejszej Rosji do Zachodu Sherr określa dwoma słowami: rozgoryczenie i pogarda. Jak pisze, "obecny kryzys na Kaukazie wykazuje, że zimna wojna nie została zastąpiona przez wspólne wartości wyznawane przez Wschód i Zachód, lecz przez odrodzenie twardej realpolitik". Według autora artykułu stawką w obecnym konflikcie w Osetii Południowej jest pokazanie Gruzji i innym republikom dawnego ZSRR kogo mają słuchać. Brytyjski ekspert uważa, że konflikt na Kaukazie jest testem dla interesów Zachodu w trzech wymiarach: lokalnym, regionalnym i globalnym. Na szczeblu lokalnym Rosja może Gruzję pokonać militarnie, ale nie ujarzmić. Wojna między nimi musiałaby być przerażającą perspektywą. Przez terytorium Gruzji przebiega rurociąg Baku- Tbilisi-Ceyhan niekontrolowany przez Rosję, zaś ważny dla Zachodu z punktu widzenia dywersyfikacji dostaw energii. Na szczeblu regionalnym - pisze Sherr - Moskwa rozumie, że może kontrolować narodowości Kaukazu Północnego tylko wtedy, jeśli będzie dominującą siłą na Kaukazie Południowym. Konflikt Rosja-Gruzja może mieć też groźne reperkusje dla Ukrainy, jeśli Rosjanie ośmieleni sukcesem w Osetii Południowej otworzą na nowo sprawę Krymu - tak, jak sugerowali po szczycie NATO w Bukareszcie - obawia się politolog. Wreszcie, w wymiarze globalnym Rosja demonstruje wobec swych sąsiadów, dawnych republik ZSRR, że jest potęgą, a jej zadowolenie jest kluczem do "stabilizacji i bezpieczeństwa". W przypadku okazania przez Rosję niezadowolenia NATO będzie niechętne lub niezdolne do pomocy. - Kluczowy wniosek dla rosyjskiego establishmentu politycznego, szefów (korporacji energetycznych) Gazpromu i Rosnieftu, generalicji, aparatu bezpieczeństwa oraz ich doradców i "ideologów" jest taki, że era dominacji Zachodu skończyła się - zauważa autor. Analizując obecną sytuację, Sherr dochodzi do trzech wniosków: Kreml pokazał, że nie boi się destabilizacji, którą mogą mu przynieść kolorowe rewolucje w krajach byłego ZSRR - "pomarańczowa" na Ukrainie, czy "rewolucja róż" w Gruzji. Zaś pytanie, które muszą teraz sobie zadać przywódcy wyniesieni dzięki tym rewolucjom do władzy, nie polega na tym, czy zdestabilizują one Kreml, lecz czy Ukrainie i Gruzji uda się osiągnąć choćby minimalne cele, które w tych rewolucjach sformułowano. Autor sądzi tez, że NATO musi obecnie przemyśleć założenia, na których oparta była jego polityka rozszerzenia i wypracować nową politykę wobec Rosji.