Według niego "stawką w tym paraliżu rządu, wymuszonym przez radykalną mniejszość z Tea Party, jest nic innego jak zasada, na której oparta jest nasza demokracja: władza większości". Friedman uważa, że prezydent USA Barack Obama "nie powinien ulegać temu szantażowi nie tylko dlatego, iż stawką jest Obamacare (reforma systemu ochrony zdrowia), ale to, w jaki sposób w przyszłości będą wyglądać rządy w USA". Publicysta twierdzi, że ostatnio w amerykańskiej polityce doszło do poważnych zmian, gdyż "powstał świat, w którym niewielka mniejszość w Kongresie nie tylko może powstrzymywać swoją własną partię, lecz cały rząd. A najbardziej przerażające jest to, że zachowujący się w ten sposób kongresmani są przeświadczeni, iż osobiście nie poniosą konsekwencji politycznych, a nawet, że mogą zostać za to wynagrodzeni". "Kiedy ekstremiści czują, że są zwolnieni z działania wedle tradycyjnych reguł naszego systemu, jeśli my nie bronimy tych reguł (...), nasza demokracja narażona jest na niebezpieczeństwo" - podkreśla autor komentarza. I zaznacza, że nie można przekonywać do swoich poglądów, "przykładając broń fiskalną do skroni państwa". Friedman przypomina, że reguły, których należy bronić, to "rządy większości i to, że jeśli się komuś nie podoba polityka przyjęta przez Kongres, prezydenta i Sąd Najwyższy, to może wygrać wybory i ją zmienić". Dana Milbank, komentator innego amerykańskiego dziennika, "Washington Post", odnosząc się do braku porozumienia w sprawie ustawy budżetowej między zdominowaną przez Republikanów Izbą Reprezentantów a kontrolowanym przez Demokratów Senatem, napisał w środę, że "kompromis to brudne słowo" w Waszyngtonie. Milbank podkreśla, że gdyby taki brak kompromisu "był standardem w przeszłości, Demokraci mogliby sparaliżować rząd w celu zmuszenia George'a W. Busha do zakończenia wojny w Iraku lub zmusić Ronalda Reagana do zakończenia wyścigu zbrojeń z Sowietami".