Paweł Żuchowski, RMF FM: Jak pani wspomina te trudne czasy w Argentynie ? Alicia Oliviera: - Wspominam to z wielkim bólem, a jednocześnie z obojętnością. Nie pokazuję tego, co czuję. I zdaję sobie sprawę, że dużo ludzi nie ma pojęcia, o czym mówię, bo przez to nie przeszli. Co pani czuje, kiedy słyszy zarzuty pod adresem nowego papieża? Że współpracował z juntą ? - Boli mnie serce. Jorge Bergoglio jest moim przyjacielem. Jest wielkim człowiekiem. Nigdy tego nie robił. Nie współpracował. Pomagał ludziom podczas dyktatury. Pomagał ludziom uciekać z kraju, kiedy groziło im niebezpieczeństwo. Mnie też pomógł. Dlatego mogę powiedzieć, że te oskarżenia to jedno wielkie oszustwo. Jak pani pomógł? - To ważne móc liczyć na przyjaciela, kiedy wyrzucają cię z pracy. Nikt na ciebie nie patrzy. Uznają cię za niebezpiecznego człowieka. W tamtych trudnych czasach Bergoglio był towarzyszem. Prawdziwym. A był już osobą ważną w Kościele, ponieważ był prowincjałem jezuitów. W czasie dyktatury wydano akt oskarżenia na mocy ustawy o bezpieczeństwie narodowym. Chodziło o to, aby wojsko mogło wsadzić wszystkich do więzienia. Któregoś dnia funkcjonariusze weszli do budynku CES (Centrum Studiów Prawniczych i Społecznych), gdzie pracowałam. Wszystkich zabrali do więzienia. Na wolności zostały dwie osoby, które akurat nie przyszły do pracy. Wśród nich m.in. ja. Od razu wydano rozporządzenie, żeby mnie zatrzymać. Przyszli po mnie do domu. Na szczęście mnie tam nie było. Ukryłam się. W tym czasie jeden z moich synów chodził do szkoły Zbawiciela. To placówka prowadzona przez jezuitów. Mariano bardzo się bał. Nie chciałam, żeby widział mnie w takim stanie, bo sama się bałam. Ale za wszelką cenę chciałam się spotkać z synem. Bergoglio umożliwił mi takie spotkania. Przyjeżdżał po mnie samochodem. Pomagał wejść do szkoły, tak żeby nikt mnie nie widział. Mogłam spotkać się z synem, objąć go i ucałować. Potem znowu wsiadałam do samochodu a Bergoglio mnie wywoził. Pilnował, żebym nie została zatrzymana. Narażał przy tym siebie. To prawda, że ksiądz Bergoglio dał komuś swoją koloratkę, żeby ta osoba mogła uciec z kraju? - Tak. To było bardzo wzruszające. To był młody człowiek. Bergoglio wtedy też był młody. Wszyscy byliśmy młodzi. Ta osoba była w bardzo niebezpiecznej sytuacji, wręcz krytycznej. Ten chłopak nie mógł przekroczyć żadnego posterunku na granicy, bo funkcjonariusze mieli jego dane. Z wyglądu był podobny do Bergoglio. Dlatego on dał mu koloratkę i swoją kartę identyfikacyjną. W ten sposób, chłopak mógł opuścić Argentynę. Na podstawie karty identyfikacyjnej Bergoglio. Dla niektórych jest on wielkim człowiekiem. Dla innych, którzy go oskarżają, jest nikim. A jeszcze dla innych jest świętym. Dla mnie jest wielkim człowiekiem. A ci, którzy go pomawiają? - Powiedziałabym im, żeby nie kłamali. Jedzie pani na zaproszenie władz Argentyny do Watykanu, na spotkanie z papieżem. Człowiekiem, który wiele pani pomógł. - Jestem dumna oczywiście, że mój przyjaciel tak daleko zaszedł. Ale jestem też smutna. Te kontakty będą już zupełnie inne. Tamte złe momenty w moim życiu wiele dla mnie znaczą. Wyciągnęłam z tego wnioski. Dobrze jest wiedzieć, w jakim świecie człowiek żyje. Kiedy Jan Paweł II przyleciał do Polski powiedział: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!". Słyszałem wielokrotnie od Argentyńczyków ten cytat. Mówią, że chcą zmian. To możliwe? - Ludzie też mogą zmienić świat. Liczy pani na słowa wsparcia od papieża Franciszka? - Cały świat jest nim zachwycony. Tym, co zrobił przez tych kilka dni jako papież. Mnie to nie dziwi, bo on zawsze taki był. Nie zmienił się. Jest skromny i tyle. Taki jest Jorge. Proszę pozdrowić papieża Franciszka od rodaków Jana Pawła II. - Nie wiem, czy będę mogła z nim rozmawiać. Proszę pozdrowić, jeżeli będzie taka możliwość. - Oczywiście. Jeżeli będzie, to tak. CZYTAJ WIĘCEJ NA RMF24.PL