Prokuratura w Mesynie zainteresowała się tą sprawą, gdy kierownik wydziału zaczął się skarżyć, że ma za mało pracowników. Sprawdzono wtedy listę obecności i okazało się, że oprócz zwykłych bumelantów na liście płac był też ktoś, kogo nigdy nie widziano za biurkiem. Nie widziano go nawet wtedy, gdy każdego ranka podbijał kartę pracy. Miał taką wprawę, że zajmowało mu to zaledwie kilka sekund. Teraz wszyscy zastanawiają się, jakie określenie bardziej pasuje do tego urzędnika: duch czy pracownik wirtualny. Wraz z nim na ławie oskarżonych zasiądzie trzech jego najbliższych przełożonych, którym nie przeszkadzała jego permanentna nieobecność. Prokurator uznał ich za wspólników oszusta, który biorąc pieniądze za nic, okradł skarb państwa na 64 tysiące euro.