W kilka dni później w Tunezji wybuchły masowe protesty, które doprowadziły do obalenia prezydenta Ben Alego, a w następnych miesiącach do zmiany władz w kolejnych arabskich krajach - Egipcie, Libii i Jemenie. Mohammed Bouazizi miał 26 lat. Był po studiach, ale jak połowa młodych Tunezyjczyków nie miał pracy. Sprzedawał owoce w centrum miasteczka Sidi Bouzid. W piątkowy poranek 17 grudnia miejska urzędniczka skonfiskowała mu wózek, bo jak wielu innych sprzedawców, nie miał licencji. Bouazizi wiedział, że musi dać łapówkę, by odzyskać warte 100 dolarów owoce. Poskarżył się urzędniczce, ale ta spoliczkowała go. Wtedy nie wytrzymał. Pobiegł na stację benzynową, wziął kanister z paliwem i oblał się na środku drogi. "Ten symbol, spalenie się, użycie własnego ciała jako sposób upominania się o swoją godność poruszył wielu ludzi" - mówi przyjaciel 26-latka Dżamil. Kilka dni później antyrządowe demonstracje wychodziły na ulice kolejnych miast, a w miesiąc później przekroczyły granice. Na ulice wyszli ludzie w Egipcie i Algierii. Bouazizi zmarł w szpitalu dwa tygodnie po desperackim kroku. Dla Tunezyjczyków stał się bohaterem, a jego matka osobiście zachęcała mieszkańców do głosowania w wyborach, przeprowadzonych w 9 miesięcy po obaleniu prezydenta Ben Alego. Mohammedowi Bouaziziemu wystawiono w jego rodzinnym mieście pomnik. A tunezyjską rewolucję nazwano Jaśminową. Dzisiaj w mieście planowane są rocznicowe uroczystości. Wojciech Cegielski