Według słów Ambasadora, trzej inni Polacy, którzy uratowali się z katastrofy polskiego śmigłowca strażackiego W-3A Sokół, przebywają na badaniach w szpitalu w Daegu i czują się dobrze. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Wraz z nimi uratował się Brytyjczyk i komendant straży pożarnej z Daegu. Cała czwórka Polaków przebywała na kontrakcie w Korei Południowej, gdzie Zakłady WSK-Świdnik sprzedały łącznie 12 śmigłowców, używanych głównie w straży pożarnej. Są wykorzystywane do różnych celów m.in. do gaszenia pożarów i transportu ludności. - To nie była maszyna spod igły. Śmigłowiec był już trochę eksploatowany - powiedział dzisiaj rzecznik prasowy PZL Świdnik Jan Mazur. - Zaginiony Polak to jeden z naszych najbardziej doświadczonych pilotów - powiedział. Ambasada polska w Seulu jest w kontakcie z przebywającymi w szpitalu Polakami, a także z prowadzącymi akcję ratunkową. Według relacji konsul Anny Krzak, która z nimi rozmawiała, całej siódemce udało się opuścić śmigłowiec po uderzeniu maszyny w lustro wody zbiornika. Pięć osób (trzej Polacy, Koreańczyk i Brytyjczyk) dopłynęli w nocy do wyspy na jeziorze, skąd zabrały ich dzisiaj rano śmigłowce ratownicze i przewiozły do szpitala. Do katastrofy doszło, gdy polski śmigłowiec wracał do bazy po przetestowaniu nowego automatycznego systemu nawigacji. Przyczyna wypadku będzie dopiero znana, gdy z leżącej na dnie jeziora maszyny wydostana zostanie czarna skrzynka. Jak powiedział ambasador Chomicki, w Daegu, jednym z większych południowokoreańskich miast, ma siedzibę Towarzystwo Przyjaźni Koreańsko-Polskiej, które zajęło się przebywającymi w szpitalu Polakami. Ostatnia katastrofa Sokoła, w której zginęli ludzie, miała miejsce w 1994 r. - Jak dotąd nie było przypadku, żeby do katastrofy doszło z przyczyn technicznych. Przyczyną jest najczęściej błąd ludzki - dodał Mazur. O współpracy polsko-koreańskiej posłuchaj w relacji reportera RMF Cezarego Potapczuka: