INTERIA.PL: Czy atak na polską bazę w Afganistanie był do przewidzenia? Marcin Ogdowski: Był. To jeden z efektów końca misji. W Afganistanie jest coraz mniej żołnierzy koalicji, a to zachęca talibów do działania. Poza tym polityka tzw. transition, czyli przekazywania odpowiedzialności afgańskim siłom bezpieczeństwa, nie sprawdza się. Dlaczego? Afgańczycy nie radzą sobie z zapewnieniem bezpieczeństwa w przekazywanych im regionach, także w tzw. polskiej prowincji. Od kilku miesięcy Polacy zabezpieczają już tylko własną bazę i główną drogę, którą odbywa się ewakuacja zachodnich kontyngentów. To ANA i ANP (lokalna armia i policja) przejęły na siebie ciężar walki z rebelią. I wbrew buńczucznym zapewnieniom - także naszych polityków - niespecjalnie sobie z tym radzą. Dowodem na bezradność Afgańczyków są m.in. coraz częstsze ostrzały rakietowe i moździerzowe bazy w Ghazni: o ile wcześniej zdarzało się to stosunkowo rzadko - raz, dwa razy na miesiąc - to teraz tego typu ataki mają miejsce niemal codziennie. Nie dalej, jak kilka dni temu - w wyniku ostrzału bazy - zginął pracownik cywilnej firmy logistycznej, a kilku innych zostało rannych. Bezpośredni atak na bazę dowodzi niezwykłej zuchwałości rebelianckiego komanda. Jakim cudem pokonali otaczające ją posterunki afgańskiej armii i policji? Sam fakt, że doszli tak daleko, oznacza, że rebelianci czują się coraz pewniej. To może warto byłoby tam zostać dłużej? W tej chwili stoimy przed dwiema możliwościami - obie są niepopularne: jedna z nich zakłada, że wzmacniamy kontyngent i zostajemy na dłużej, żeby naprawdę ustabilizować sytuację. Druga jest taka, że przyśpieszamy ewakuację, żeby oddziały osłonowe nie były wystawione zbyt długo na podobne ataki. Co będzie, jeśli koalicja wycofa wojska? Nasili się wojna domowa, która już trwa w Afganistanie. W której losy Hamida Karzaja i jego reżimu są w zasadzie policzone. Jego poparcie bowiem kończy się na rogatkach Kabulu. Czyli Afganistan stanie się znów talibskim państwem? Rząd dusz w tym kraju mają fundamentaliści islamscy, m.in.talibowie, co w perspektywie najwyżej kilku lat oznacza powrót tego typu reżimu. Słowem, obserwujemy klęskę koalicji. Obserwujemy rozłożoną w czasie rejteradę NATO z Afganistanu. Przy czym ważne zastrzeżenie - to efekty działań politycznych, nie wojskowych. Żołnierze - niczym Rosjanie w 1989 roku - uchodzą z tego kraju nie przegrawszy żadnej bitwy. Z puntu widzenia powodzenia misji - co by trzeba było zrobić? Czy ta wojna w ogóle jest do wygrania? Jak pokazują doświadczenia historyczne, wojen partyzanckich w zasadzie nie sposób wygrać, stosując wyłącznie rozwiązania siłowe. Nawet najbardziej brutalne... Jak zatem podkopać poparcie dla talibów? Próba przedstawienia alternatywy nie powiodła się. Demokracja, jako oferta z zasady pozbawiona motywu religijnego, nie została dobrze przyjęta w kraju, w którym religijny fundamentalizm ma tak istotne znaczenie. Przede wszystkim więc trzeba by znaleźć kontrofertę dla samej religii, bo dopóki to ona definiuje mentalność tych ludzi, nic się tam nie zmieni. Być może rozwiązaniem byłby rozbudowany projekt humanitarny, rozłożony na dziesiątki lat i ochraniany przez dużo większe siły niż teraz, zakładający "na wejście" wyciągnięcie Afgańczyków z analfabetyzmu i budowę podstawowej infrastruktury. Jak pokazują doświadczenia z historii, im ludziom żyje się lepiej, tym mniej w nich ciągot fundamentalistycznych. Dziękuję za rozmowę. zAfganistanu.pl, blog Marcina Ogdowskiego