Jak donosi "Rzeczpospolita" powołując się na dane amerykańskiego Narodowego Biura ds. Polityki i Kontroli Narkotyków (ONDCP), pola uprawne krzewu, którego liście są surowcem do produkcji kokainy, rozrastają się z roku na rok. Interes kwitnie, mimo iż w roku 2005 Amerykanie kontrolowali za pomocą satelity większość kraju i zniszczono rekordową liczbę plantacji. Miliardy dla Bogoty Z Kolumbii pochodzi prawie 90 proc. kokainy dostępnej w Stanach Zjednoczonych. Duża część zysków z jej sprzedaży trafia do kolumbijskich partyzantów prowadzących od pół wieku wojnę z państwem. Zwalczanie produkcji i przemytu białego proszku leży w interesie obu krajów. Dlatego w 2000 roku prezydenci Bill Clinton i Andres Pastrana postanowili wspólnie wypowiedzieć wojnę narkobiznesowi. Stany Zjednoczone od razu wyasygnowały na ten cel około 1,3 mld dolarów. Do Kolumbii pojechały setki amerykańskich doradców, a dziesiątki helikopterów Black Hawk ochoczo przystąpiły do niszczenia z powietrza plantacji kok, szacowanych wówczas na 120 tys. ha - pisze "Rzeczpospolita". "Plan Kolumbia" kosztował już amerykańskich podatników około 4 mld dolarów, a plantacji koki wciąż przybywa - pod koniec 2005 r. było ich o 24 tys. ha więcej niż w chwili rozpoczęcia kokainowej wojny. Kokaina nadal płynie do Stanów Zjednoczonych szerokim strumieniem, w Kolumbii zaś nie widać końca wojny domowej. Ani Waszyngton, ani Bogota nie przyznają się jednak do porażki. "Plan Kolumbia" Według relacji "Rzeczpospolitej" władze kolumbijskie twierdzą, że plantacji tak naprawdę ubywa, a większe cyfry to wyłącznie efekt udoskonalenia metod pomiaru. Szef ONDCP John Walters zapewnia w wywiadzie dla amerykańskiej agencji Associated Press, że gdyby nie amerykańskie opryski, upraw byłoby jeszcze więcej, a lewicowa partyzantka rosłaby w siłę. - Wszystko wygląda lepiej, ugrupowania terrorystyczne są słabsze, dostają mniej pieniędzy, spadła liczba zabójstw, mniej jest porwań - wymieniał Walters w wywiadzie dla AP. Kolumbijską gazetę "El Tiempo" zapewniał, że bliski jest dzień, gdy "bestia zostanie ujarzmiona". Nikogo jednak nie przekonał. Krytycy amerykańskiej strategii mówią, że głównym efektem "Planu Kolumbia" jest rozproszenie plantacji. W 2001 r. koncentrowały się one w trzech departamentach w pobliżu granicy z Ekwadorem; dziś panoszą się w całym kraju, nie wyłączając parków narodowych i okolic Bogoty. Organizacje pozarządowe zwracają uwagę, że niszczenie upraw ma fatalne skutki dla środowiska. W ich miejsce natychmiast powstają bowiem nowe, co powoduje masowy wyrąb lasów - aby mogło powstać 9-hektarowe pole obsadzone krzewem koki, trzeba wyciąć 10 hektarów lasu. Kokaina legalna? "Plan Kolumbia" będzie jednak kontynuowany - donosi "Rzeczpospolita".. Waszyngton już obiecał Bogocie trzy kolejne samoloty do opryskiwania, a amerykański Kongres zatwierdził kolejnych 726,8 mln dolarów na niszczenie upraw w roku bieżącym. Wiele się zmieni, jeśli obecny prezydent Kolumbii Alvaro Uribe - uchodzący za najbardziej proamerykańskiego przywódcę w całej Ameryce Łacińskiej - nie zostanie wybrany w maju na drugą kadencję. Jego rywale, polityk lewicy Carlos Gaviria i liberał Horacio Serpa zapowiadają bowiem radykalną zmianę strategii wobec narkobiznesu. Nie wykluczają nawet legalizacji dystrybucji i konsumpcji liści koki i ich pochodnych.