W dwóch artykułach impeachmentu demokraci zarzucają prezydentowi nadużycie władzy oraz utrudnianie pracy Kongresu USA. W toku parlamentarnego śledztwa rozważano też inne zarzuty wobec prezydenta, w tym utrudnianie pracy wymiaru sprawiedliwości, ale ostatecznie ograniczono się do dwóch. Zgodnie z oczekiwaniami głosowanie przebiegło wzdłuż linii partyjnych. Zarzuty wobec prezydenta zatwierdziło 23 członków komisji, reprezentujących Partię Demokratyczną. Przeciwko artykułom głosowało 17 republikanów. Aby postawić prezydenta przed sądem Kongresu, zarzuty opracowane i przyjęte przez komisję sprawiedliwości muszą teraz zostać zatwierdzone zwykłą większością głosów podczas głosowania całej Izby Reprezentantów. Najprawdopodobniej dojdzie do niego jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Z uwagi na przewagę demokratów, podobnie jak w przypadku głosowania w komisji, oczekuje się, że będzie to formalnością. Po Izbie Reprezentantów o losach prezydenta - zgodnie z procedurą - decydować będzie Senat. Do usunięcia szefa państwa z urzędu potrzeba 67 głosów w 100-osobowej izbie wyższej. Przewagę mają w niej jednak republikanie, co oznacza, że szansa na impeachment jest minimalna. Trzy przypadki w historii Dotychczas w historii USA jedynie trzykrotnie sformułowano artykuły impeachmentu prezydenta. Było tak w przypadku Andrew Johnsona w 1868 roku, Richarda Nixona w 1974 roku i Billa Clintona. Ostatni z czterech artykułów impeachmentu Clintona uchwalono w komisji sprawiedliwości dokładnie 21 lat temu - 12 grudnia 1998 roku. Protesty republikanów Planowo do głosowania w komisji nad artykułami miało dojść jeszcze w czwartek wieczorem. Jednak po 14-godzinnym posiedzeniu jej szef Jerry Nadler przełożył je na piątek. Decyzja Nadlera wywołała protesty republikanów, którzy utrzymują, że szef komisji sprawiedliwości powinien skonsultować się z nimi w tej sprawie. Kongresmen tej partii Louie Gohmert nazwał tę decyzję "stalinowską". "To było najbardziej bezczelne pogwałcenie zaufania między szefem komisji i członkami, jakie widziałem" - mówił republikański kongresmen Doug Collins. Demokraci argumentowali, że chcieli głosować nad ranem, by więcej Amerykanów dowiedziało się o decyzji komisji. Padały ostre słowa Podczas czwartkowego posiedzenia panowała napięta atmosfera i nie brakowało ostrych porównań. Kongresmen David Cicilline z Partii Demokratycznej mówił, że "pogląd, iż Donald Trump prowadzi antykorupcyjne działania, przypomina ten, że (przywódca Korei Północnej) Kim Dzong Un przewodzi wysiłkom na rzecz praw człowieka". Zgodnie z oczekiwaniami nie doszło do zbliżenia stanowisk przedstawicieli obu partii w kwestii impeachmentu Trumpa. Demokraci wskazywali, że w USA nikt nie stoi ponad prawem, a Trump stanowi zagrożenie dla demokracji. Argumenty te nie przekonały republikanów, według których ich polityczni rywale nie przedstawili w swoim śledztwie dowodów na takie postępowanie prezydenta, które uzasadniałoby usunięcie go z urzędu, a śledztwo w sprawie ewentualnego impeachmentu nazywali farsą. Próba wprowadzenia poprawek Kongresmeni Partii Republikańskiej próbowali podczas posiedzenia wprowadzić poprawki do artykułów impeachmentu. Konsekwentnie były one jednak odrzucane przez demokratów. Jedna z poprawek dotyczyła wpisania do artykułów fragmentu: "znana zdeprawowana firma Burisma i jej korupcyjna decyzja o zatrudnieniu Huntera Bidena". Hunter to syn Joe Bidena, byłego wiceprezydenta USA z Partii Demokratycznej, który był w radzie nadzorczej tej ukraińskiej spółki gazowej. Republikanie postulowali też, by przy zapisach o nadużyciu władzy zastąpiono nazwisko Trumpa nazwiskami szefów dwóch komisji Izby Reprezentantów z Partii Demokratycznej - Nadlera i szefa komisji wywiadu Adama Schiffa. Są oni oskarżani przez stronników Trumpa o nieuczciwe prowadzenie śledztwa w Kongresie. Afera ukraińska W centrum debaty na temat impeachmentu znajduje się afera ukraińska. Prowadzone w Izbie Reprezentantów śledztwo ma ustalić, czy istnieją podstawy do odsunięcia prezydenta od władzy. Według sygnalisty z CIA oraz kilku przesłuchanych świadków prezydent USA miał naciskać na prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w sprawie wszczęcia na Ukrainie dwóch śledztw wymierzonych w jego politycznych rywali z Partii Demokratycznej. Demokraci uważają, że w ten sposób nadużył prezydenckiej władzy i podważył fundamenty amerykańskiego bezpieczeństwa narodowego. Trump utrzymuje, że jest niewinny, a śledztwo Izby Reprezentantów uznaje za "polowanie na czarownice". Z Waszyngtonu Mateusz Obremski