Robert Walenciak: Czy Polska jest bezpieczna, skoro jesteśmy w sojuszu, który - jak mówi prezydent Francji - poniósł śmierć mózgową? Dr hab. Jerzy Maria Nowak: - Przychylam się do opinii, że pogłoski o śmierci NATO są przedwczesne. Niemniej jednak sytuacja nie jest dobra. Znaleźliśmy się w kryzysie struktur bezpieczeństwa. Podminowany został system bezpieczeństwa europejskiego. A w świecie zaburzona została równowaga z powodu wzrostu potęgi Chin i nieadekwatnej odpowiedzi na to ze strony Stanów Zjednoczonych, które nie potrafią wyjść z dylematu Tukidydesa, co zrobić, kiedy pojawia się nowy, prawie równorzędny partner lub przeciwnik. Stany Zjednoczone nie znalazły dobrej formuły, a sama osobowość prezydenta Trumpa jeszcze pogarsza sytuację. Dla każdego państwa małego i średniej wielkości, a taka jest Polska, dezintegracja systemu bezpieczeństwa stwarza poważne zagrożenie. Dezintegracja systemu wersalskiego skończyła się II wojną światową. Upadek Układu Warszawskiego przyniósł wojny na Bałkanach i na obrzeżach dawnego ZSRR. - Do tego prezydent Trump przyczynił się do poważnego kryzysu multilateralizmu, czyli współpracy wielostronnej państw i organizacji międzynarodowych, osłabił te organizacje. Z kolei polityka wewnętrzna Polski sprawia, że stajemy się coraz bardziej osamotnieni. Świat zachodni przestaje nas uważać za swoich. W związku z tym, chcąc nie chcąc, nieformalnie przesuwamy się do szarej strefy. Zwiększając niebezpieczeństwo wchłonięcia nas z biegiem czasu przez najbliższe mocarstwo, czyli Rosję. Jakiego wchłonięcia? - W takim sensie, że możemy zostać wessani do rosyjskiej strefy wpływów. W Polsce pomijany jest ten aspekt psychologiczny, że Zachód przestaje nas postrzegać jako swoich. A to ma ogromne znaczenie. Wyobraźmy sobie - gdyby doszło do jakiejś agresji np. na Szwecję, to wiadomo, jak świat by reagował. A na Polskę? Reakcja byłaby inna. Skoro tu się dzieją te różne rzeczy, które opinia publiczna na Zachodzie ocenia bardzo negatywnie... Skoro to jest taki trochę inny kraj... W Europie nasila się przekonanie, że Polska nie jest Europą? Po czym to poznać? - Dobrych badań tu nie ma. Ale każdy dyplomata z rozmów, z rozłożenia akcentów wie, że nas już się nie traktuje jako zupełnie swoich. Kogo tu bronić? Nie wiadomo, z kim ci Polacy pójdą, w jakim kierunku, jaki wywiną numer. To się wyczuwa. Myślę zresztą, że przyjdą niedługo duże badania, które pokażą przesunięcie w opinii publicznej. I że Polska będzie coraz mocniej odsuwana na bok. Na to nakłada się kryzys Sojuszu Północnoatlantyckiego. Więc jednak! - NATO znajduje się w trudnej sytuacji, choć nie oznacza to w tej chwili jakiejś jego szybkiej śmierci czy niebezpieczeństwa rozwiązania. Ale stopień nieprzewidywalności jest duży. W NATO mamy dziś trzech wichrzycieli. Pierwszy - Trump, który podważał swoimi oświadczeniami art. 5. Choć trzeba mu przyznać, że w jednej rzeczy ma rację - kraje europejskie powinny więcej dokładać do finansów na obronę. Drugim wichrzycielem jest prezydent Francji Emmanuel Macron. On z kolei bez konsultacji z sojusznikami zaczyna zmieniać politykę NATO... Choćby wobec Rosji. - I kwestionuje politykę tzw. dwutorowości, która polega na powstrzymywaniu agresywnych poczynań ze strony Federacji Rosyjskiej, ale również na próbach negocjacji, ustanowienia jakiegoś partnerstwa, na warunkach zgodnych z prawem międzynarodowym i porozumieniem NATO-Rosja z 2002 r. No i trzeci wichrzyciel - prezydent Turcji Erdoğan, który wprowadził metodę wzajemnego szantażu w kwestii bezpieczeństwa. Na szczycie NATO w Londynie. - Oczywiście Turcja ma prawo domagać się, żeby jej interesy dotyczące bezpieczeństwa były uwzględniane. Ale powinniśmy szczerze sobie powiedzieć, że nie są one całkowicie obronne. Chodzi o stosunek do Kurdów, do Syrii. Turcy wyszli poza swoje granice. I żądają, by państwa NATO ich poparły. - Szantażują kraje Europy Środkowo-Wschodniej, że jeśli nie zostaną uwzględnione tureckie interesy, to nie dopuszczą do zabezpieczenia interesów obrony Europy Środkowo-Wschodniej. O co tutaj chodzi? Chodzi o pracę nad tzw. planami ewentualnościowymi na wypadek zagrożenia i agresji. W skrócie, gdyby np. w przypadku Polski doszło do uznania, że stosujemy art. 5, to na podstawie tych planów wiadomo, że tyle a tyle eskadr stacjonujących w Rammstein w Niemczech w ciągu tylu a tylu dni leci do Polski. Dywizje, powiedzmy, niemieckie czy holenderska, brytyjska w takich a takich odstępach czasu są do Polski wysyłane. Amerykanie rozpoczynają przerzut swoich sił, co wymaga przynajmniej trzech miesięcy. Bo te, które są w Europie, oczywiście zostaną uruchomione szybciej... Tak ogólnie wyglądają te plany. I Turcja chciała je zablokować, postawić weto. Ale w końcu się wycofała. - Nasza obecna władza twierdzi, że prezydent Duda odegrał wspaniałą rolę, dogadał się z prezydentem Erdoğanem. Tymczasem kilka dni później minister spraw zagranicznych Turcji powiedział: "My w niczym się nie dogadaliśmy". I dał do zrozumienia, że prezydent Duda powiedział Erdoğanowi, że Polska uwzględni interesy bezpieczeństwa Turcji. To takie ogólne zdanie, ale diabeł tkwi w szczegółach. Turcy teraz mówią: "Proszę bardzo, powiedzcie, na czym to polega, że wy uwzględnicie? Bo my wam powiemy, na czym polega nasz interes bezpieczeństwa". I powiedzą? - Dyplomacja turecka nawiązuje jeszcze do wzorców Porty Otomańskiej, ma tradycję bycia bardzo trudnym negocjatorem, wytrwałym, często dążącym do zamęczenia partnera. I uważam, że nasza dyplomacja nie bardzo potrafiła dać sobie radę z takim typem rokowań i negocjacji. Dlaczego Macron jest wichrzycielem? - W jego polityce nastąpiły zmiany. Pierwsza polega na tym, żeby pogodzić się z tym, że USA odchodzą z Europy, i bez Stanów Zjednoczonych budować bezpieczeństwo pod egidą Paryża i z francuskim przywództwem. Ani siły, ani możliwości za bardzo tu nie widzę, ale... Druga zmiana dotyczy traktowania Rosji. Że prędzej czy później będzie konflikt z Chinami, więc lepiej mieć ją po naszej stronie. Takie są również tradycje francuskiej dyplomacji, że Rosja to ważny partner europejski i trzeba ją mieć blisko. To wchodzi w kolizję z naszą polityką. A co na to nasza polityka? Co na to Polska? - Jeśli chcemy parę słów optymizmu, to warto podkreślić, że w dziedzinie bezpieczeństwa wojskowego nasza sytuacja nie jest zła. Wzmocnienie wschodniej flanki postępuje, jest ono symboliczne, ale wystarczające. Te 5 tys. amerykańskich żołnierzy nie byłoby dla Rosjan problemem, ale też Rosja nie szykuje się do inwazji na NATO. Jej chodzi raczej o to, żeby zastraszać, wymuszać. Tymczasem u nas Rosję traktuje się jednowymiarowo, jako jedyne zagrożenie. W związku z tym postępuje militaryzacja polskiej polityki w stosunku do Rosji, co nie jest zdrowym zjawiskiem i nawet nie odpowiada natowskiej linii dwutorowej polityki. Błędem także jest to, że jeśli chodzi o nasze bezpieczeństwo, opieramy się właściwie tylko na Stanach Zjednoczonych i jedynie pośrednio na NATO. To dość duży błąd, bo gdyby coś się działo, np. jakieś porozumienie USA-Rosja... To możliwe? - Nieprzewidywalny jest rozwój stosunków USA-Chiny. I rola Rosji. Jeżeli dojdzie do jakichś zaburzeń, USA mogą szybko zrobić reset z Moskwą. I co wtedy będziemy mówić? Sprawa Kurdów pokazała, jak Ameryka może potraktować sojuszników. - Taki reset jest więc możliwy teoretycznie i praktycznie. A my nie mamy wtedy zabezpieczenia. Co to dla Stanów Zjednoczonych wycofać 5 tys. wojska? Dlatego liczyć jedynie na to, że USA nie będą chciały zaburzyć równowagi militarnej z Rosją - to słabiutki argument. Dziś rządzący robią wszystko, żeby Polska była w oczach Ameryki ważniejsza. Chcą płacić za stacjonowanie żołnierzy, idą na ustępstwa w handlu... - Stosunek Polski do USA określany jest na Zachodzie jako "strategiczna służebność", w odróżnieniu od francuskiej koncepcji "samodzielności od USA" i niemieckiej polityki "strategicznej cierpliwości", tzn. oczekiwania na odejście Trumpa. Dlaczego Donald Trump rozluźnia więzi atlantyckie? - Myślę, że w jego rozumowaniu, które charakteryzuje się tzw. podejściem transakcyjnym, główną rolę odgrywają interesy gospodarcze. On chce uzyskiwać korzyści finansowe. A prawdziwym konkurentem USA w dziedzinie gospodarczej jest jednak Unia Europejska. Na NATO Trump patrzy przede wszystkim jak na pożeracza pieniędzy. To bardzo ograniczone, prymitywne wręcz spojrzenie, ale musimy się z nim liczyć. Mówił pan, że Trump ma rację, gdy głosi, że kraje europejskie powinny więcej dokładać do finansów na obronę. Dlaczego Europa nie potrafi przekazywać tych 2% PKB na obronność? - Wydaje mi się, że zachodni Europejczycy ciągle nie mogą pozbyć się myśli o tym, co wydawało im się największym bonusem w zakończeniu zimnej wojny - że mogą teraz cieszyć się mniejszymi wydatkami na obronę. Wciąż uważają, że nic strasznego na świecie się nie dzieje, więc po cholerę wydawać na wojsko. Utrzymywać je, owszem, żeby formalnie istniało. Ale tylko tyle. Dopiero jakieś nieszczęście może spowodować przełom w tego typu rozumowaniu. A Rosji potrzebne są siły zbrojne, bo nie ma innych argumentów. - Nie ma, więc silna armia jest jej potrzebna jako element nacisku, odbudowywania pozycji. Żeby wyjść ze statusu mocarstwa i powrócić do statusu supermocarstwa, jak za radzieckich czasów. I rywalizować z NATO? - W takim uproszczonym pojęciu NATO jest militarnie trzy razy silniejsze od Federacji Rosyjskiej. Teoretycznie nie byłoby więc problemu, gdyby nie to, że na flance wschodniej trzy albo cztery razy silniejsza jest Federacja Rosyjska. Bo na granicy tzw. dystryktu leningradzkiego (ciągle jeszcze nie petersburskiego) stoi doborowa gwardia dywizji liczących 350 tys. żołnierzy, które są wspaniale przygotowane, zdolne do szybkiego przerzutu i mają ogromne zdolności bojowe. Dla nich zajęcie Europy Środkowo-Wschodniej nie byłoby problemem. Ta sytuacja jest odczytywana w Europie, i słusznie, jako zagrożenie. Chociaż można wątpić, czy Rosjanie rzeczywiście chcieliby jakiejś generalnej inwazji w kierunku zachodnim. I Europa Zachodnia tak uważa. A my? - My, żyjąc w cieniu Rosji, uważamy, że nie można spraw bezpieczeństwa lekceważyć. My te wszystkie pomruki doskonale odczuwamy. Do tego dochodzi kwestia białoruska, w której nasza dyplomacja nie wykazuje się umiejętnością wykorzystania pewnych ambicji ochrony suwerenności ze strony Łukaszenki. Nie potrafimy w to się włączyć. Wykazaliśmy się też kompletną niemocą w sprawie Ukrainy. Zupełnie nie liczymy się w rozwoju strategicznej pozycji Ukrainy w Europie. Jeszcze niedawno się liczyliśmy. - Kiedyś tak. Do tego obserwujemy upadek naszych ambicji - cztery lata temu roztaczano wizję, że będziemy przewodzić jakiemuś Międzymorzu. To było nierealne, dziś już wiadomo, że to była fantazja. Nawet Wyszehrad okazuje się bytem nieistniejącym. - Nie umieliśmy w Europie Środkowej znaleźć uznania dla naszego przywództwa. Wpłynął na to rozwój naszej sytuacji wewnętrznej. I problem się pogłębia. Projekt ustawy o sądach to bardzo niedobry sygnał - że oddalamy się od Europy i jej wartości. W tej sytuacji Polska jest osamotniona. Takiego osamotnienia nie pamiętam. Za czasów pana służby dyplomatycznej Polska była uważana za część struktury Zachodu. - Była postrzegana jako państwo, które będzie partnerem w rozszerzaniu strefy bezpieczeństwa na Wschodzie. Na Ukrainę i na inne kraje. Uznawano, że znamy się na Wschodzie? - A teraz uważają, że my jesteśmy przeszkodą, zwłaszcza w stosunkach z Rosją. Krok po kroku nastąpiła absolutna zmiana. - A był moment, kiedy zbliżaliśmy się do statusu takiego państwa nordyckiego, północnego, ważnego partnera w Unii. Tymczasem teraz znowu jesteśmy jakby wrzucani do tej szarej strefy. Minister Błaszczak cały czas deklaruje, że Polska się wzmocniła, że jesteśmy czołowym państwem NATO itd. No, niestety! Jesteśmy ciągle znaczącym krajem, bo jesteśmy strategicznie ważni, ale w NATO, wewnątrz, w systemie podejmowania decyzji, nie odgrywamy większej roli. Bo ludzie z ważniejszych stanowisk zostali wyeliminowani. Wśród pięciu zastępców sekretarza generalnego NATO bardzo już długo nie ma żadnego Polaka. Nie ma żadnego szefa ważniejszych komitetów, w tym wojskowego. Nie najlepiej to wygląda, jeśli chodzi o stanowiska wyższe w ramach Mons. Jest kilka takich pozycji, ale nie wpływowych. W związku z tym nie jesteśmy w gremiach ściśle decyzyjnych. Jakie Polska ma w tej chwili pole manewru? - Weszliśmy w taki tunel, że w gruncie rzeczy poza Stanami Zjednoczonymi nie mamy manewru! A wpływu na politykę USA też nie mamy! Sytuacja nie jest więc dobra. Gdyby coś się zmieniło w świecie i działania Rosji w Europie nabrały nowej dynamiki, to jesteśmy osamotnieni. Bo według mnie interesy bezpieczeństwa Polski i Stanów Zjednoczonych zaczynają się rozchodzić. W myśleniu amerykańskim najważniejsze będą Pacyfik, Chiny. A wtedy rosnąć będzie potrzeba sojuszu z Rosją, znaczenie Polski w polityce amerykańskiej będzie się obniżać. A nie będą mieli pokusy zahandlować Polską? - To by było trudne. Raczej więc będzie tak, że powolutku pewne rzeczy będą się przesuwały. Bo tak się działa w dyplomacji - powoli, a nie agresywnie. I określone działania, procesy można zauważyć dopiero z perspektywy lat. - Jeżeli więc na bezpieczeństwo Polski spojrzymy ogólnie, to pesymistyczne procesy przeważają nad dobrymi. Dobre to wzmocnienie flanki wschodniej, ale długofalowo - nie jesteśmy zabezpieczeni. Bo Amerykanie zawsze mogą swoje wojsko wycofać - i koniec. A Niemcy nie będą chcieli bronić swojej strefy gospodarczej, której Polska stała się częścią? - Nie militarnie. To jest problem! Niemcom oczywiście zależy, żeby Polskę utrzymać w swojej strefie wpływów, mimo antyniemieckiej, wojowniczej retoryki z naszej strony. Ale nie będą działać, bo uważają, że w sumie to jednak Rosja jest dla nich ważniejsza. Przecież Niemcy mają z Polską prawie dwukrotnie większą wymianę handlową niż z Rosją. W roku 2018 wynosiła ona 118 mld euro, a z Rosją - 62 mld euro. - Mimo to Rosja jest ważniejsza! W ich rozumowaniu. Państwa Europy Wschodniej są przez nich lekceważone, ale Rosja - nie. Bo im ciągle gdzieś siedzi w umysłach taka idea: będziemy cywilizować Rosję! Syberię! I wykorzystywać rosyjskie surowce. Dla nas. To jest nasza przyszłość itd. To są marzenia! - Te marzenia są stałą częścią niemieckiego spojrzenia na Wschód. Znaleźliśmy się w czarnej dziurze i w tej chwili nie ma z niej wyjścia. Sytuacja jest dynamiczna, będzie się zmieniać. Ale w tej chwili nie można przewidzieć, co się stanie, więc tylko przytoczę odpowiedź brytyjskiego premiera Harolda Macmillana na pytanie, czego boi się najbardziej: Events, my Dear, events... Tego, co jest nie do przewidzenia. Robert Walenciak