Stała się fundamentem działań nowych ruchów na rzecz ochrony klimatu. Zakłada, że najskuteczniejszą metodą przeprowadzenia dużej społecznej zmiany jest nieposłuszeństwo obywatelskie. A żeby z jego pomocą wygrać sprawę, trzeba przyciągnąć i aktywnie w nią zaangażować ok. 3,5 proc. społeczeństwa. Autorką tej teorii jest politolożka z Harvardu Erica Chenoweth, która wraz z Marią J. Stephan z Amerykańskiego Instytutu Pokoju przeprowadziła imponującą analizę porównawczą ruchów społecznych, które unikały przemocy, i tych, dla których była ona narzędziem walki o realizację celów. Do podjęcia tematu zainspirował ją udział w konferencji poświęconej ruchom nieposłuszeństwa obywatelskiego, na którą zaproszono ją w 2006 r. Zajmowała się wówczas terroryzmem i sprawdzała, w jakich warunkach i dzięki jakim narzędziom może on przynieść oczekiwany efekt. Zaproszono ją, ponieważ organizatorzy konferencji chcieli zainspirować wykładowców takich jak ona do poszerzenia tematyki o ruchy społeczne odżegnujące się od przemocy. Jednocześnie dowiedziała się, że dotąd nikt nie przeprowadził szerokiej analizy, która pozwoliłaby porównać skuteczność obu form oporu. Zdecydowała, że to temat dla niej. Wyniki dwuletnich badań opublikowała razem z Marią J. Stephan w książce "Why Civil Resistance Works" ("Dlaczego opór obywatelski działa?"). Opisana tam analiza objęła okres od 1900 do 2006 r. i 323 kampanie prowadzone na całym świecie, stawiające sobie różne cele - od uzyskania niepodległości po prawa obywatelskie. Rozum więcej znaczy niż siła "Wśród nich jest ponad 100 dużych kampanii nieposłuszeństwa obywatelskiego, których częstotliwość wzrastała z czasem. Wraz z nią wzrastał też odsetek tych, które kończyły się sukcesem - piszą Chenoweth i Stephan. - Jak to wygląda w porównaniu z kampaniami, które sięgały po przemoc? Można by zakładać, że odsetek osiągających sukces będzie rósł w wypadku jednych i drugich. Jednak dane pokazują, że jest na odwrót: odsetek zbrojnych powstań zakończonych sukcesem spada". Co być może nie powinno zaskakiwać, bo w świecie, który coraz mocniej odżegnuje się od przemocy jako metody rozwiązywania problemów, a jednocześnie ma nieporównywalne z niczym wcześniejszym sposoby pokazywania jej opinii publicznej, sięganie po broń prowadzi do utraty poparcia społecznego. Bez niego zaś trudno forsować swoje cele. Z drugiej strony stanie się ofiarą przemocy w bardzo wielu wypadkach pozwala cel osiągnąć. Wśród opisywanych w książce kampanii są i takie, w których szalę przechyliło na stronę dążących do zmiany użycie przez państwo przemocy, a obrazy te trafiły do światowych mediów. Najciekawszym ustaleniem było jednak to, o ile kampanie nieposłuszeństwa obywatelskiego są skuteczniejsze np. od tradycyjnej partyzantki. "Pomiędzy 1900 i 2006 r. ruchy niesięgające po przemoc miały prawie dwa razy większą szansę na osiągnięcie całościowego lub częściowego sukcesu niż ich zbrojne odpowiedniki", stwierdziły autorki badań. Lista przykładów jest długa i dotyczy różnych zakątków świata. Od Stanów Zjednoczonych, w których udanych kampanii tego rodzaju było dużo, przez brytyjskie sufrażystki, aksamitną rewolucję w Czechosłowacji, Serbię pozbywającą się Miloševicia, Ukrainę i Gruzję, po Brazylię pozbywającą się junty w latach 80. zeszłego wieku, filipińską rewolucję siły ludu i arabską wiosnę. W Polsce, choć to wybiega poza ramy czasowe pracy badaczek, w ostatnich latach też można znaleźć udaną kampanię obywatelskiego oporu - czarne protesty z 2016 r. Oczywiście były też kampanie, które się nie powiodły. I zbrojne rewolucje, które pozwoliły osiągnąć cele. Rzecz jednak w tym, że o ile w przypadku ruchów sięgających po przemoc sukces osiągnęło 26 proc., o tyle protesty "aksamitne", oparte na obywatelskim nieposłuszeństwie, doprowadziły do politycznej zmiany w aż 53 proc. przypadków. Tam, gdzie nie udało się jej osiągnąć, wynikało to zwykle z tego, że "nie udawało się zrekrutować silnej, zróżnicowanej i szerokiej bazy członków, która mogłaby podważyć podstawę władzy adwersarzy i przetrwać napór represji", argumentują Chenoweth i Stephan.