Wojciech Osiński: We Francji od tygodni trwają demonstracje "żółtych kamizelek". Dziesiątki tysięcy Francuzów wyszło na ulice, aby dać upust niezadowoleniu. O ile w Niemczech po kamizelkach można poznać głównie członków związków zawodowych, o tyle nad Sekwaną protesty przeradzają się chyba w szeroki ruch społeczny. Herfried Muenkler: - To prawda, "gilets jaunes" to już ogromny ruch społeczny, który objął nawet najodleglejsze zakątki kraju, choćby miejscowość Bouttencourt na północy gdzie mieszka zaledwie 950 osób. Właśnie na przykładzie mniejszych miejscowości, gdzie sytuacja gospodarcza jest znacznie gorsza niż w większych miastach, a w przeszłości rzadko przebijała się na łamy mediów, widzimy wyraźnie, że protest "żółtych kamizelek" jest bardzo żywy. Dla Francuzów podwyżka cen paliw była jednak tylko wyzwalaczem, kroplą, która przelała czarę goryczy. Ludzie mają dość i z całą pewnością będą kolejne manifestacje. Czego jeszcze możemy się spodziewać? Jakie cele przyświecają protestującym? - Demonstranci zarzucają Emmanuelowi Macronowi rozbrat z rzeczywistością i niedotrzymanie obietnic. Miało być lepiej, a w ich odczuciu jest gorzej. Z jednej strony, widzą, że przed posłami Parlamentu Europejskiego prezydent snuje światłe wizje przyszłości Europy, a z drugiej, że nie potrafi sobie poradzić z sytuacją we własnym kraju. Większość protestujących nigdy wcześniej nie brała udziału w manifestacjach ulicznych. Wśród nich jest wielu bezrobotnych, lecz także emerytów, którzy zimą ze względu na swoją sytuację finansową muszą się zdecydować albo na ogrzewanie, albo na jedzenie. Na obie opcje już ich nie stać. Zarazem rośnie rozczarowanie polityką migracyjną rządu. Przybysz z zagranicy nierzadko otrzymuje takie same świadczenia jak ktoś, kto we Francji przepracował 20 lat. Pod szczelnym przykryciem ogólnego optymizmu wzbierała więc długo społeczna frustracja, która pogłębiała bezład i niemożność. Jakie błędy popełnił prezydent Francji? - To nie było tak, że Macron podczas swojej kampanii nie umiał nazwać tych wszystkich społecznych szkód, krzywd i nieprawości po imieniu, przeciwnie - właśnie dlatego został wybrany. Ale po półtora roku Francuzi nie widzą żadnych efektów, a w wielu regionach ich sytuacja zaczyna się pogarszać. Natomiast finansiści - mając przed oczami doświadczenia Greków i Włochów - również zauważają, że dług państwa stale rośnie, i to coraz szybciej, jak śniegowa kula. Gniewne reakcje Francuzów, wywołane akurat podniesieniem cen paliw, są skądinąd ilustracją rosnącej rozpiętości pomiędzy miastem a prowincją. Te podwyżki uderzają w ludzi, którzy dojeżdżają codziennie do pracy ze wsi i nie mają możliwości korzystania z publicznych środków komunikacji. Zresztą muszę pana poprawić: na ulice wyszły nie dziesiątki, ale setki tysięcy ludzi. Ostatnie protesty są zatem rachunkiem za całą dotychczasową prezydenturę Macrona. Prezydent cieszy się popularnością tylko u 25% wyborców. A ilu Francuzów nie zgadza się z jego polityką ekologiczną? Przed szczytem klimatycznym w Katowicach można odnieść wrażenie, że właśnie w tej kwestii opór społeczny niepowstrzymanie rośnie. - Tak, dla wielu rezygnacja z węgla i podniesienie akcyzy na paliwo, mające nakłonić Francuzów do bardziej ekologicznego podejścia do życia, są chwilową polityczną modą wymuszoną przez Brukselę. Tak oczywiście nie jest, ale w obliczu krajowej dekoniunktury gospodarczej zdaniem 62% obywateli pilniejsze jest np. podniesienie siły nabywczej niż chwalebne, choć dla wielu niejasne, wizje ekologiczne. Już nie mówiąc o tym, że z przemysłem węglowym związanych jest sporo miejsc pracy i dużo indywidualnych losów. Podobne problemy mają Niemcy z kopalniami na wschodzie i przypuszczam, że także Polacy. To nie przypadek, że wybór miasta, w którym odbędzie się konferencja klimatyczna, był taki, a nie inny. Można odnieść wrażenie, że rząd i Pałac Elizejski nadal nie biorą tych protestów na poważnie. - To prawda, rząd próbuje te protesty bagatelizować. Christophe Castaner, szef resortu spraw wewnętrznych, ostatnie zamieszki na francuskich ulicach skomentował zaledwie jednym zdaniem: "Te demonstracje są nielegalne, ponieważ nie zostały zgłoszone". Podczas protestów i starć z policją w istocie doszło do wielu dramatycznych incydentów, w tym do wypadków z dwiema ofiarami śmiertelnymi. Zginął motocyklista, a niedaleko Grenoble 64-letnia kobieta. Kilkaset osób zostało rannych. Można nawet powiedzieć, że nie tylko protesty objęły cały kraj, ale również iskra przeskoczyła na regiony przygraniczne w Belgii, gdzie demonstranci w żółtych kamizelkach blokowali autostrady. Na miejscu rządzących nie traktowałbym tego zbyt lekko. Coraz więcej protestujących Francuzów na ulicach to także coraz więcej wyborców skrajnych ugrupowań. Która partia protestu jest największym beneficjentem obecnych demonstracji? - Dla skrajnych partii, takich jak Zjednoczenie Narodowe, obecne protesty są jak znalazł. Do beneficjentów rozruchów mogą jednak też należeć ruchy lewicowe, np. France Insoumise (Niepokorna Francja). Przed demonstracjami ani Marine Le Pen, ani Jean-Luc Mélenchon nie byli w stanie wyprowadzić podobnej liczby zwolenników na ulice. Dlatego teraz oboje próbują zbić na protestach kapitał polityczny. Pytanie, czy to im się uda. Aktualnie mamy raczej do czynienia z oddolnymi wybuchami niezadowolenia, niemającymi nic wspólnego z dzisiejszą geografią polityczną. Poza tym liderzy tych ugrupowań utknęli w sprzecznościach, które dla obywateli są zauważalne. Na przykład Thomas Guénolé z France Insoumise krytykuje politykę podatkową Macrona, ale jest zdeklarowanym ekodziałaczem i należy do gorących zwolenników podniesienia akcyzy na paliwo. Wśród demonstrantów zapewne jest również wielu sympatyków partii Marine Le Pen, choć jej ostatnie przemówienia nie wskazują, by już wiedziała, w którym kierunku zmierzają protesty i na ile będzie mogła je zdyskontować jako oręż polityczny. Czy do protestujących dołączają przedstawiciele związków zawodowych? - Tylko w nieznacznym stopniu. A to dlatego, że z jednej strony nie wszyscy oni odrzucają przewidziane przez Macrona podwyższenie podatków, a z drugiej zakładają, że większość protestujących podpisuje się pod programem Zjednoczenia Narodowego. W tę pułapkę wpadają nawet prominentni francuscy komentatorzy, choćby znany filozof Bernard-Henri Lévy, który stwierdził, że "żółte kamizelki" to ruch nacjonalistów, który nie odzwierciedla "prawdziwej Francji". W rzeczywistości większość tych ludzi nigdy nie miała nic wspólnego z polityką. Byłbym więc ostrożny z pochopnymi ocenami, które zresztą i tak nie zatamują fali niezadowolenia społecznego. Reformom Emmanuela Macrona sprzeciwia się również coraz więcej polityków w Niemczech. Dlaczego? - Nie wszystkie formacje polityczne w Niemczech występują przeciwko planom prezydenta Francji. Ekonomiści co prawda biją na alarm, bo każde ujednolicenie wydatków unijnych wiąże się z wyższymi wydatkami dla samych Niemiec, ale bez zgodnych relacji Berlina z Paryżem przyszłość Unii Europejskiej jest wysoce niepewna. Macron od początku prezydentury całą swoją politykę europejską ukierunkował na Berlin. Pod tym kątem utworzył też swój rząd. Premier Édouard Philippe dorastał i pobierał nauki w Niemczech, minister gospodarki Bruno Le Maire mówi płynnie po niemiecku. Wszystkie francuskie "nadajniki" są zwrócone ku Niemcom, ale ma pan rację - dotychczasowe zachowanie liderów niemieckiego życia politycznego wobec otwartości naszego zachodniego sąsiada pozostawia wiele do życzenia. Dlaczego Emmanuel Macron jest tak pozytywnie nastawiony do Niemiec? Czy można to samo powiedzieć o jego poprzednikach? - Nadchodzący wielkimi krokami brexit oraz kryzys we Włoszech zmieniły konstelacje w Unii Europejskiej. Niemcy i Francja są ostatnimi filarami, które mogą utrzymać równowagę naszej wspólnoty w jej dotychczasowej formie, także - i przede wszystkim - w kontekście stosunków z Rosją, Turcją i Stanami Zjednoczonymi. Jeśli przywódcy Niemiec i Francji się nie porozumieją, to jak mają porozumieć się z osobna z pozostałymi państwami członkowskimi? Ale to nie znaczy, że Macron bezkrytycznie akceptuje wszystko, co się dzieje w Berlinie - przeciwnie. Niektórzy analitycy twierdzą, że to obecny prezydent Francji coraz częściej nadaje ton debatom w Europie, wywierając presję na kanclerz Merkel. - To celna obserwacja. Wielu krytykuje Macrona, ale pod jego przywództwem Francja znów pretenduje do roli ważnego europejskiego gracza i światowego arbitra, próbując odzyskać dawną pozycję. Przy czym prezydent Francji ma oczywiście do tego prawo, ponieważ legitymację dają mu bogata historia oraz siła gospodarcza i wojskowa jego kraju. Ostatnie propozycje Macrona utworzenia armii europejskiej spotykają się w wielu środowiskach w Europie z aprobatą. W dzisiejszych czasach trudno liczyć wyłącznie na pomoc Stanów Zjednoczonych. Macron o wiele głośniej upomina się dla Francji o rolę lidera w światowym koncercie mocarstw, a w każdym razie głośniej niż jego poprzednicy. Nicolasa Sarkozy’ego i François Hollande’a niemiecka kanclerz owinęła sobie wokół palca. A tu przeciwnie - po raz pierwszy w relacjach z Paryżem musi reagować, zamiast dyrygować. Ale poza głośnymi słowami prezydent Francji nie ma chyba żadnych narzędzi nacisku? - Niemiecko-francuskie relacje są akurat na trudnym etapie. Wiele propozycji Macrona kłóci się z wyobrażeniami niemieckich elit i gdy na fotelu szefa CDU zasiądzie niedługo np. Friedrich Merz, prezydent Francji będzie miał jeszcze trudniej. Mimo to forsuje swoje pomysły, ponieważ chce sprawdzić, jak daleko Niemcy się posuną, aby naprawdę utrzymać europejski projekt. Jakkolwiek to zabrzmi, we Francji nie brakuje krytyków mówiących, że w Niemczech pełno jest eurosceptyków, którzy wprawdzie wygłaszają peany na cześć Europy, ale tak naprawdę uważają, że nie jest im wcale potrzebna. Natomiast w środowisku samego Macrona, czyli w jego partii En Marche!, pokutuje bardziej umiarkowane przekonanie, że wschodni sąsiad nie jest skory do jakichkolwiek eksperymentów gospodarczych ze względu na swoją szczególną historię i wobec tego potrzebuje czasu. Choć przypuszczam, że nawet cierpliwość Macrona ma granice. Stanowczy sposób, w jaki rozprawia się on z niezadowolonymi z jego polityki krajowej, pozwala postawić tezę, że z podobnym uporem będzie podtrzymywał swój kurs w Europie. Wspomniał pan, że Angela Merkel zapowiedziała odwrót z polityki. Jak to zostało przyjęte we Francji? - Francuska prasa odnotowała to niezwykle szeroko. Emmanuel Macron oczywiście chciałby współpracować z niemiecką kanclerz, której pozycja jest niezachwiana i stabilna. Tego, niestety, Merkel nie może mu już zagwarantować. Lecz z drugiej strony prezydent Francji nie chce za wszelką cenę jej pomagać. Nie przyjąłby każdej propozycji niemieckiego rządu tylko dlatego, aby ocalić Merkel przed falą niechęci w jej kraju. Jak będą zatem wyglądać kolejne lata bez wątpienia trudnych relacji niemiecko-francuskich? - Obie strony od kilku lat intensywnie pracują nad wznowieniem traktatu elizejskiego i naprawdę nie wiem, jak miałby on wyglądać bez porozumienia Francji i Niemiec w elementarnych kwestiach na szczeblu unijnym. Przy czym w tej sferze nie ma miejsca na żadne inne rozwiązania. Trudno sobie wyobrazić sprawnie funkcjonujące relacje Brukseli z Londynem bądź Waszyngtonem bez dobrej współpracy niemiecko-francuskiej. Francja będzie niebawem ostatnim państwem członkowskim Unii mającym stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Sam ten fakt predestynuje ją do odegrania ważnej roli regionalnego lidera. Niemcy bez Francji znalazłyby się w większej izolacji niż Francja bez Niemiec.