Na pierwszy rzut oka łatwo było ją pomylić z areną anarchistycznego protestu lub rozciągniętym na kilkanaście przecznic antyglobalistycznym happeningiem. Chaotycznie rozrzucone namioty, z których czasami wychylały się zmierzwione fryzury głównie młodych, kolorowo ubranych ludzi. Płoty obwieszone plakatami i hasłami wypisanymi na kawałkach tektury. A przede wszystkim wielki transparent umieszczony przy wejściu na okupowany przez aktywistów obszar, krzyczący do obserwatorów: "To miejsce jest teraz własnością mieszkańców Seattle". Autonomiczna Strefa Seattle Tak wyglądała tzw. Autonomiczna Strefa Seattle, fragment największego miasta północno-zachodniej części Stanów Zjednoczonych. Tamtejsi aktywiści, coraz bardziej sfrustrowani wszechobecną w kraju przemocą i nadużywaniem siły przez policjantów, postanowili przekształcić ją w samorządną utopię. Oprócz wielu zasad typowych dla tego typu inicjatyw, takich jak samopomoc czy barterowa ekonomia, wprowadzili w życie społeczny eksperyment, którego domaga się coraz więcej Amerykanów. Postanowili sprawdzić, czy są w stanie jako społeczność funkcjonować bez policji. Strefa powstała 8 czerwca, na fali ogarniających USA antyrasistowskich protestów po śmierci George'a Floyda. 46-letni czarnoskóry mieszkaniec Minneapolis został dwa tygodnie wcześniej zabity przez białego policjanta, który nadużył wobec niego siły po aresztowaniu za domniemaną próbę zapłacenia fałszywym banknotem. Trzech innych policjantów, później oskarżonych o współudział w zabójstwie, stało nad skutym, dociskanym do asfaltu Floydem, uniemożliwiając udzielenie mu jakiejkolwiek pomocy. Początkowo zarzuty otrzymał tylko sprawca jego śmierci, Derek Chauvin. Pozostali długo byli jedynie zawieszeni przez miejską komendę, dopiero po prawie dwóch tygodniach od zajścia postawiono ich w stan oskarżenia. Zabójstwo George'a Floyda poruszyło amerykańskie społeczeństwo brutalnością czynu, ale przede wszystkim powodem były ogólne relacje obywateli z policją. Nie chodziło tu bowiem o odosobniony przypadek, który można by zrzucić na karb wybuchu agresji Chauvina czy braku odpowiednich procedur po zatrzymaniu podejrzanego. Wydarzenia z Minneapolis wpisały się w całą serię policyjnych nadużyć, nierzadko prowadzących do śmierci zwłaszcza czarnoskórych obywateli Stanów Zjednoczonych. Użycie przez funkcjonariuszy przesadnej siły nie jest odstępstwem od normy, przeciwnie - często jest normą. Co więcej, jak pokazało śledztwo wokół sprawy Floyda, policjanci funkcjonują pod parasolem systemu. Na samego Chauvina wniesiono wcześniej 16 skarg dotyczących nadużyć na służbie i przekroczenia uprawnień, jednak nigdy nie został pociągnięty do odpowiedzialności - zwłaszcza przez wewnętrzne organy policji. Śmierć Floyda zainspirowała tysiące Amerykanów i mieszkańców innych krajów do podjęcia próby stworzenia alternatywy dla opresyjnego systemu. Do znalezienia twierdzącej odpowiedzi na pytanie, czy życie w złożonych ludzkich zbiorowościach zglobalizowanego świata jest możliwe bez policyjnego nadzoru. I choć dla wielu brzmi to jak anarchistyczna utopia, niebezpiecznie zahaczająca o tezę, że żaden aparat państwowy nie jest potrzebny, zaczynają brać ją pod rozwagę coraz poważniejsze instytucje i autorytety publiczne. Drużyny interwencyjne Autonomiczna Strefa Seattle była pierwszą próbą urzeczywistnienia marzenia o społeczności bez policji. Przetrwała nieco ponad miesiąc. Ostatecznie zdemontowano ją 12 lipca, po interwencji - o ironio - miejskiej policji. Początkowo mundurowi nie zamierzali do niej wchodzić, wręcz przeciwnie. Sama idea założenia strefy narodziła się po antyrasistowskich protestach, w wyniku których policjanci opuścili swój posterunek, oblężony wówczas przez demonstrantów. Ci przejęli nad nim kontrolę i zrobili z budynku centralny punkt ich społeczności. Nie udało im się jednak przejąć kontroli nad ludźmi, którzy do autonomicznej strefy się przenieśli. Tylko w ostatnich dniach czerwca doszło tam do czterech strzelanin, w wyniku których zginęły dwie osoby. Wtedy władze Seattle przestały obdarzać utopistów kredytem zaufania. Burmistrz Jenny Durkan, która wcześniej o autonomicznej strefie wyrażała się optymistycznie, nazywając ją nawet "szansą na kolejne lato miłości", po strzelaninach wycofała się z tych słów i nakazała policji jej demontaż. Dziennikarzom z kolei powiedziała, że nadszedł "koniec eksperymentów". Projekt autonomicznych stref bez nadzoru policji szybko się rozprzestrzenił. Podobne inicjatywy zapoczątkowano w Portland, Chicago, a nawet w Waszyngtonie. Wszędzie trwały one bardzo krótko, w Waszyngtonie nieco ponad pięć godzin. Nie oznacza to jednak, że przestaje się szukać alternatyw dla policji. Mało tego, w niektórych miastach są już wprowadzane w życie. Jedną z najpopularniejszych metod zmniejszania - bo jeszcze nie całkowitej eliminacji - obecności policji w przestrzeni publicznej jest częściowe zastępowanie jej patrolami obywatelskimi, zwanymi również drużynami interwencyjnymi. W Stanach istnieją one m.in. w Detroit i Los Angeles, w Europie - w Londynie, Amsterdamie i Brukseli. Od policji różnią się przede wszystkim tym, że nie noszą broni, najczęściej też nie są finansowane z budżetów miejskich ani przez władze centralne. Powołują je organizacje pozarządowe, jak chociażby bardzo znana za oceanem grupa Cure Violence (ang. Wyleczyć Przemoc). Jej wolontariusze, pokazani w głośnym filmie dokumentalnym "The Interrupters" (ang. Przerywacze) z 2012 r., organizują się w grupki patrolujące największe miasta Ameryki. W tej chwili są obecni w kilkunastu miejscach w kraju, a ich cel jest jasny - zatrzymać przemoc, stłumić ją w zarodku. Dlatego - w przeciwieństwie do policji - interweniują nie wtedy, kiedy przestępstwo zostanie popełnione, lecz wcześniej, kiedy jeszcze da się mu zapobiec. Szkoleni w technikach nie tylko samoobrony, ale i mediacji czy rozwiązywania konfliktów, patrolują dzielnice znane z bójek, napadów czy przypadków agresywnych zachowań, również werbalnych, wobec kobiet. Robią to, bo - jak tłumaczy założyciel i szef organizacji Gary Slutkin - przemoc należy traktować jak chorobę zakaźną. Łatwo się rozprzestrzenia, a im większy ma zasięg, tym trudniej później ją opanować i tym więcej osób jest poszkodowanych. Kobieca straż obywatelska Zdecydowana większość organizacji, które podejmują takie akcje, nie chce być całkowicie alternatywna wobec policji, woli być jej uzupełnieniem. Innymi słowy, aktywiści nie chcą zupełnie pozbyć się mundurowych z ulic miast, a jedynie skierować ich do poważniejszych przypadków, mniejsze przestępstwa zostawiając stróżom wolontariuszom. Dlatego często decydują się na działania wycinkowe, dotyczące konkretnego rodzaju wykroczeń. Tak funkcjonuje chociażby Dark Justice (ang. Ciemna Sprawiedliwość), brytyjska inicjatywa walcząca z pedofilią w internecie. Jej członkowie są aktywni w mediach społecznościowych, komunikatorach i portalach, gdzie często podają się za osoby nieletnie, zwabiając w ten sposób pedofilów i zmuszając do spotkania w realu. Wówczas najczęściej obezwładniają pedofila i wzywają policję, korzystając z instytucji zatrzymania obywatelskiego, możliwego również w Polsce. Wiele projektów obywatelskiego nadzoru działa w przestrzeni, w której policja prawie wszędzie na świecie niedomaga - chodzi o przestępstwa wobec kobiet. Sista II Sista, feministyczna organizacja funkcjonująca na zasadzie kobiecej straży obywatelskiej, patroluje nowojorski Brooklyn, dokumentując przypadki przemocy - również tej werbalnej - wobec kobiet. Tu jednak często pojawia się problem natury formalnej. Incydenty, które wolontariusze i wolontariuszki uznają za momenty, w których rodzi się przemoc, najczęściej jeszcze nie są przestępstwami. Nie można ich zatem zarejestrować, zgłosić ani ścigać za pomocą żadnych środków prawnych. Dyskutując na temat roli policji i aparatu przymusu we współczesnym społeczeństwie, należy pamiętać, że zgłaszane są dwa różne postulaty. Czym innym jest bowiem apel o całkowite rozwiązanie policji jako instytucji, a czym innym - stworzenie nowych jednostek, które mogą ją wyręczać w drobniejszych wykroczeniach. Wydaje się, że obecnie ta druga metoda jest bliższa realizacji. Powinna być jednak połączona z szeroką reformą kodeksów karnych i zmianą globalnego myślenia o przestępczości. Tak, by wiele drobnych, a uznawanych dziś za nielegalne czynów zacząć depenalizować. Bo może właśnie tu, w nazbyt szerokim katalogu przestępstw, tkwi nasz problem z policją. Mateusz Mazzini