Tristram Stuart (na zdjęciu), 42-letni brytyjski przedsiębiorca i działacz społeczny, wygląda jak modelowy lewicowy aktywista. Urodzony w Londynie, pochodzi z całkiem zamożnej rodziny i przeszedł przez kuźnie tamtejszych elit, zanim stał się ich pogromcą. Ukończył renomowaną, ale znaną ze snobizmu podopiecznych szkołę średnią Sevenoaks. Dyplom studiów uzyskał z kolei w Cambridge. Nawet jego publiczny wizerunek wskazuje, że coś mu z tego elitarnego wychowania i wykształcenia zostało. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się luzakiem, wszystko, co na jego temat znajdziemy w internecie, jest bez wątpienia starannie wyselekcjonowane. Biografia udostępniona na oficjalnej stronie internetowej zawiera jedynie kilka linijek i wzmianki o największych sukcesach medialnych. Profil na zawodowym portalu LinkedIn nie zdradza ani kierunku studiów w Cambridge, ani szczegółów drogi zawodowej. Podobnie mało da się wyciągnąć z konta na Twitterze czy poświęconej mu strony w Wikipedii. Choć zaangażowany był w wiele inicjatyw nie zawsze spektakularnie skutecznych, Tristram Stuart zrobił wszystko, by jego nazwisko stało się synonimem jednego biznesowo-społecznego projektu - browaru rzemieślniczego Toast. Nazwa ulokowanego w hrabstwie Yorkshire na północy Anglii producenta czterech rodzajów piw wykorzystuje grę słów w języku angielskim. Można ją bowiem rozumieć na dwa sposoby - jako toast, co w przypadku produktu alkoholowego nie jest specjalnie dziwne, oraz jako tost, czyli opiekany kawałek chleba. I właśnie ta druga interpretacja jest kluczowa, bo do produkcji piwa browar Stuarta wykorzystuje przede wszystkim niezjedzony chleb. Liczby, które brytyjski aktywista upublicznił przy okazji popularyzowania swoich wyrobów, mogą zaszokować nawet najbardziej uświadomionego konsumenta produktów spożywczych. Przygoda Tristrama Stuarta z browarnictwem z odzysku zaczęła się bowiem, jak sam wspomina, w 2008 r., kiedy dowiedział się przez przypadek, że najwięksi producenci kanapek na Wyspach wyrzucają do śmieci 13 tys. kromek chleba dziennie. Innymi słowy, 17 proc. każdego pojedynczego bochenka ląduje w koszu. W kraju, w którym - jak pokazują wyniki badań przeprowadzonych w 2017 r. przez firmę doradczą Ginger Comms - 56 proc. mieszkańców zjada co najmniej jedną kanapkę dziennie, to ilość niewyobrażalna. Jeśli dodamy do tego fakt, że przeciętny Brytyjczyk wydaje w swoim życiu na kanapki 48 339 funtów, czyli prawie ćwierć miliona złotych, łatwo zobaczyć biznesowy aspekt tej straty. A przede wszystkim niewykorzystany potencjał wyrzucanego pieczywa. Stuart wydobywa go niemal do ostatniego okrucha. W 2015 r. założył Toast - browar produkujący piwo przy użyciu chleba niewykorzystanego przez innych przedsiębiorców. W tej chwili oferuje już cztery odmiany napoju, o różnym składzie, smaku i zawartości alkoholu. Kluczowym komponentem pozostaje jednak pieczywo. Pracownicy browaru odbierają je już nie tylko od małych piekarni, ale też od wielkich producentów kanapek i paczkowanej żywności. Choć Toast za chleb nie płaci, interes opłaca się obu stronom. Zgodnie z brytyjskim prawem koncerny spożywcze za utylizację niewykorzystanego jedzenia, w tym chleba, muszą płacić karne podatki (co samo w sobie miało zapobiec rozrzutnej gospodarce żywnościowej, ale nie zdało egzaminu). Przekazując chleb do browaru Stuarta, unikają tej opłaty. A Toast otrzymuje za darmo surowiec, ważny ze względu na walory smakowe, ale przede wszystkim pod kątem PR i marketingu. W samym 2017 r., kilkanaście miesięcy po uruchomieniu produkcji, Toast wypuścił na brytyjski rynek 56 tys. litrów piwa, używając w procesie produkcji ponad sześć ton pieczywa, które zostałoby po prostu zmarnowane. Licencję na produkcję piwa z recyklingowanego chleba kupiły już browary w USA, Afryce Południowej, Kanadzie i Australii. Lista sukcesów Toast jest jednak znacznie dłuższa. A od początku istnienia firma "uratowała przed straceniem" milion kromek. Używanie własnej, odmiennej od tradycyjnych, technologii warzenia piwa dało też redukcję emisji dwutlenku węgla równą dziewięciu lotom dookoła globu, ale Stuart najgłośniej podkreśla, że 100 proc. przychodów ze sprzedaży chlebowego piwa jest przeznaczane na cele charytatywne. Głównym odbiorcą tych środków jest jednak, pośrednio, on sam. Toast przekazuje zyski sieci społecznej Feedback, założonej właśnie przez Tristrama Stuarta. Wspierana przez Komisję Europejską i UNDP, agendę Narodów Zjednoczonych ds. rozwoju, zajmuje się wdrażaniem programów społecznych mających rozdzielać niewykorzystaną żywność wśród ubogich. I choć Feedback ma na koncie spektakularne sukcesy medialne, takie jak festiwale gotowania na świeżym powietrzu i rozdawanie żywności wśród osób społecznie wykluczonych, krytycy zarzucają organizacji, że to wszystko są działania nastawione na efekt wizerunkowy. Sieć bowiem nie przygotowała do tej pory żadnych rozwiązań systemowych ani długofalowych strategii. W dodatku część lewicowych środowisk skrytykowała Stuarta za to, że obok niego w panelu doradczym ONZ zasiada m.in. Dave Lewis, prezes Tesco, czyli jednego z największych marnotrawców żywności na świecie. Dla niektórych aktywistów to dowód, że Feedback, Toast i całe ekoimperium 42-letniego Brytyjczyka służy już interesom korporacji, a nie społeczeństw. Bez względu na to jednak, czy Tristram Stuart i podobni mu działacze wzbudzają euforię czy niechęć, poruszany przez nich problem jest jednym z największych wyzwań naszych czasów. Toast podjął próbę rozwiązania go, zaczynając od końca, czyli powtórnie utylizując niewykorzystane, ale wyprodukowane już jedzenie. Zdaniem Jodi Helmer z amerykańskiej fundacji Narodowy Ruch Ochrony Zasobów (NRDC), to złe podejście. Według niej marnotrawienie żywności należy eliminować u źródła - ograniczając zarówno zbyt wysoką produkcję, jak i konsumpcję. W praktyce oznacza to bowiem to samo - ludzie muszą po prostu kupować mniej jedzenia. Wówczas, jak pisze Helmer na portalu ekologicznym EcoWatch, z czasem producenci dostrzegą zmieniający się trend i spadnie ilość dostępnej na rynku przetworzonej żywności. Jej podejście znajduje potwierdzenie w danych statystycznych. Przygotowany przez organizację ReFED model symulujący korzyści ekonomiczne, społeczne i środowiskowe z wprowadzania poszczególnych rozwiązań przeciwko marnowaniu jedzenia pokazuje jednoznacznie, że światowe gospodarki i społeczeństwa najwięcej mogą zyskać poprzez zwiększanie świadomości konsumenckiej, udoskonalenie systemu wyliczania i prezentowania dat ważności i przydatności do spożycia oraz zmiany w podejściu do pakowania żywności (np. poprzez "uczciwszy" stosunek rzeczywistej wagi produktu do rozmiaru opakowania). Dopiero na dalszych miejscach można znaleźć strategie znane z wielu krajów rozwiniętych - ulgi podatkowe, bonifikaty za współpracę z bankami żywności czy właśnie wtórne użycie wprowadzonych już do sprzedaży produktów spożywczych. Wszystko to jednak wciąż rozwiązania teoretyczne, gdy mówimy o zwalczeniu kryzysu marnowania żywności na skalę światową. Największym bowiem problemem jest tu nierówny dostęp do jedzenia. Według różnych szacunków, kraje rozwinięte produkują od dwóch do aż pięciu razy więcej, niż są w stanie same skonsumować. Przetransportowanie tej nadwyżki w rejony dotknięte głodem jest często niemożliwe z powodu potrzebnego czasu i reakcji żywności na warunki transportu, bardzo drogie i przede wszystkim nieekologiczne. Łatwo sobie wyobrazić zanieczyszczenia wyprodukowane przez statki, samoloty czy ciężarówki transportujące jedzenie. To klasyczny dylemat ekologii i aktywistów zaangażowanych w ochronę środowiska: czy ratowanie setek ludzkich żyć i wyeliminowanie wstydu związanego z marnowaniem ton żywności ma większą wartość od globalnych wysiłków na rzecz redukcji emisji dwutlenku węgla? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Każda z analizowanych strategii rozdziału żywności ma jednak w centrum człowieka, który podejmuje świadome decyzje. I to może być punktem zaczepienia nadziei na rozwiązanie problemu nadprodukcji jedzenia. Właśnie pojedynczy człowiek ma największą moc sprawczą w tym systemie naczyń połączonych. Jak zawsze zatem lepsze zarządzanie jedzeniem należy zacząć od siebie. Im szybciej, tym lepiej - nasza planeta, podobnie jak produkty spożywcze, ma ograniczony okres przydatności. Mateusz Mazzini