Robert Walenciak: Panie profesorze, co ten koronawirus zrobił z Chinami? Wielkie mocarstwo w tarapatach? - Gdybyśmy rozmawiali trzy miesiące temu, rozważalibyśmy, jakie skutki przyniesie wojna handlowa pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Zawieszona. - 15 stycznia tego roku prezydent Trump z głównym chińskim negocjatorem Liu He podpisali w Białym Domu tylko zawieszenie broni. Nie traćmy z pola widzenia faktu, że większość ceł została utrzymana i że to tylko rozejm na czas kampanii prezydenckiej w USA. Potem spór może wrócić, i to nawet na większą skalę. Czy wojna handlowa z Chinami to autorski pomysł Trumpa, czy ma ona głębsze zakorzenienie w myśleniu amerykańskich elit? - Ma głębsze zakorzenienie. Gdyby się przyjrzeć spolaryzowanej scenie wewnętrznej w USA, to jednolite stanowisko obu głównych partii dotyczy jedynie kwestii podejścia do Chin. Po prostu Chiny pokazały Stanom Zjednoczonym, że są dla nich wyzwaniem nie tylko handlowym i gospodarczym, ale także technologicznym. Na dodatek, w wysokich technologiach. A jeśli wyprzedziłyby Stany w wysokich technologiach, to za tym idą kosmonautyka, zbrojenia, a w końcu pozycja w świecie. Tak naprawdę o to toczy się gra. Stąd mamy znaną w Polsce sprawę Huawei, stąd mamy 5G, bo Chińczycy są tu do przodu, stąd jest konkurencja w rozwoju sztucznej inteligencji itd. I epidemia została rozniesiona Wojna handlowa to jedna plaga, która spadła na Chiny, a teraz ten koronawirus. - Zanim do niego dojdziemy, trzeba jeszcze wymienić parę czynników. Od czerwca ub.r. mamy również niezakończone demonstracje w Hongkongu. Trzeba przyznać, że władze w Pekinie wykazały się dalekowzrocznością, cierpliwością i, wbrew oczekiwaniu wielu na Zachodzie, wojska na ulice nie wyprowadziły. Ale sprawa nie jest rozwiązana. Wydarzenia w Hongkongu wprowadziły trzeci element, którego w Europie się nie dostrzega, ale on jest w chińskim myśleniu. Otóż na początku stycznia tego roku miały miejsce wybory na Tajwanie. Zakończyły się niespodzianką. - W wyniku demonstracji w Hongkongu, na wyspie diametralnie zmieniły się nastroje społeczne. Przed demonstracjami sondaże na Tajwanie mówiły, że wygra Kuomintang, czyli Partia Narodowa, która była gotowa pójść na porozumienie i rozmowy pokojowe z Pekinem. Ale nie wygrała, utrzymała się administracja pani Tsai Ing-wen, która jest przeciwna takim rozmowom i walczy o tożsamość tajwańską, jakkolwiek to brzmi. I na to dopiero nałożył się wirus. A my nawet nie wiemy, skąd się wziął. - Nawet eksperci WHO tego nie wiedzą. Nie wiemy też, jak się przenosi, poza jednym - przenosi się poza Chiny. Mamy ogniska choroby w Korei Południowej, we Włoszech i w innych miejscach. Czyli grozi nam pandemia. Natomiast dla Chin wnioski są następujące. Po pierwsze, wiemy już na pewno, że wirus ujawnił się pod koniec grudnia w mieście Wuhan. Doktor Li Wenliang zaalarmował, że pojawiła się zaraza, że jest problem. I zgodnie z naturą państwa autorytarnego został przywołany do porządku, musiał podpisywać lojalki. Ale gdy 33-letni dr Li zmarł na posterunku w szpitalu, stał się bohaterem chińskiego internetu i chińskiej świadomości. Po drugie - wiemy również na pewno, przynajmniej ja wiem, że na początku stycznia przewodniczący Xi Jinping też już wiedział, że jest wirus. Ale z jakichś sobie tylko znanych powodów nie ujawnił tego. I pozwolił, by ruszyła największa na świecie wędrówka ludów - chiński Nowy Rok, który przypadał na 25 stycznia. I kiedy ludzie już wyjechali, z samego Wuhanu, miasta 11-milionowego, wyjechała jedna czwarta czy jedna trzecia mieszkańców, epidemia została rozniesiona. Pojechali do swoich rodzin. W Chinach Nowy Rok jest jak u nas Wigilia. - Dopiero w tym momencie władze zawiadomiły Światową Organizację Zdrowia i przyznały, że jest problem. Czyli spóźniły się, popełniły ten sam błąd, co w przypadku koronawirusa SARS. Z tym że SARS pochłonął 770 ofiar, a w chwili, kiedy rozmawiamy, bo dane codziennie się zmieniają, jest 2,7 tys. ofiar COVID-19 w samych Chinach. Wtedy władza uznała, że sytuacja rzeczywiście jest poważna. - Mówiłem publicznie o tym, że papierkiem lakmusowym będzie fakt, czy Chiny odwołają sesję doroczną parlamentu, która miała się rozpocząć 5 marca. Jej clou jest orędzie premiera, raport o stanie państwa. Ten raport, jeżeli w Chinach nie dzieje się nic nadzwyczajnego, jest głównym wydarzeniem politycznym roku. Bez względu na to, czy przyjedzie Trump, czy któryś z przywódców europejskich. Tak się traci mandat niebios To taki ważny sygnał, gdy odwołuje się sesję? - Europejczyk tego nie zrozumie. Chiny to inna mentalność. To myślenie znakami, symbolami oraz ceremoniałami. Ceremoniał, zwany li, to jedna z cnót konfucjańskich. Na nim wszystko się opiera. Jeżeli doroczny ceremoniał się podważa, władza traci twarz. Dlatego, że odwołała? - To tak, jakbyśmy odwołali pielgrzymkę do Częstochowy 15 sierpnia, tylko jeszcze mocniej. Ceremoniał corocznej sesji parlamentu jest zakodowany w umyśle społeczeństwa. A jeśli jej nie ma, jest pewne, że coś nadzwyczajnego się dzieje. Teraz dla władz ważniejsze niż skutki ekonomiczne epidemii jest więc odbudowanie zaufania społecznego. Bo jeśli traci się zaufanie społeczne na masową skalę, to traci się mandat niebios. A kto go wtedy zyska? Na kogo przejdzie mandat niebios? - Nie widzę jeszcze, by mógł przejść na innych, bo poważnej alternatywy nie ma. W 1949 r. był Kuomintang i gotowi do zajęcia jego miejsca komuniści. Wcześniej, gdy upadało cesarstwo, były soldateski, prywatne armie. Natomiast teraz alternatywy dla władz w Pekinie nie ma. Nie jest nią ani Tajwan, ani Hongkong. Nie rozmawiajmy więc o mandacie niebios, ale o tym, co może zrobić rządząca elita. Wiemy, że odwołała doroczną sesję parlamentu. - Dla mnie były dwa sygnały, że to jest przygotowywane. Po pierwsze, w niektórych prowincjach nie wybrano delegatów. To był znak. Po drugie, wprowadzono dwutygodniową kwarantannę dla każdej osoby wjeżdżającej do Pekinu. Już wiadomo było, że sesji nie będzie. A w przeddzień oficjalnego komunikatu o jej odwołaniu odbyła się, i to oglądałem w chińskiej telewizji, telekonferencja przewodniczącego Xi Jinpinga i najwyższego kierownictwa, członków Stałego Komitetu Biura Politycznego, tych siedmiu wspaniałych, z wszystkimi najważniejszymi osobami w państwie. Łącznie 170 tys. urzędników i aparatczyków siedziało w swoich miejscach urzędowania, wszyscy w maseczkach, i wysłuchiwało mądrych słów przewodniczącego. A co mówił przewodniczący? - Że sytuacja jest bardzo poważna, że jest kryzys i że jeśli chodzi o jego zwalczanie, jesteśmy w punkcie krytycznym - czyli albo-albo. To było przygotowanie komunikatu o odwołaniu sesji, bo w punkcie krytycznym nie robi się ceremoniałów, nie organizuje się obchodów. Musimy przeprowadzić nową wojnę ludową - mówił przewodniczący, sięgając do terminologii wojennej. Zresztą słownictwo wojskowe używane jest teraz często w mediach i propagandzie. Czyli jest i wirus, i są inne czynniki, np. gospodarcze. Wielki przeciwnik chce nas zniszczyć Jaki jest wpływ epidemii na gospodarkę? - Chiny w ubiegłym roku odnotowały najniższy od 29 lat wzrost gospodarczy - 6,2%. Chcielibyśmy taki mieć! Ale to było najniższe roczne tempo rozwoju od czasu placu Tiananmen, od roku 1989. Teraz, w sytuacji gdy zostało zerwane trzy czwarte wszystkich połączeń międzynarodowych z Chinami, to oczywiście przynosi wymierne straty. Wiadomo, że miasta są zamknięte, i to nie tylko 11-milionowy Wuhan, ale cała prowincja Hubei, 60 mln ludzi. 30 miast zostało objętych kwarantanną. Hongkong już zamknął wszystkie 14 przejść granicznych z ChRL. W tym sensie mamy sytuację niebywałą. Wirus jest doświadczeniem codziennym już wszystkich obywateli Chin. Wstrzymano produkcję. - Ze względu na Nowy Rok. Potem przedłużono to wstrzymanie, teraz się ją uruchamia. Praktycznie całe szkolnictwo wyższe i średnie zostało objęte szkoleniem internetowym. Dzieci i nauczyciele siedzą w domach. Takiej sytuacji obywatel ChRL nigdy nie doświadczał. Ale władza przedstawia to tak: mamy do czynienia z wielkim przeciwnikiem, który chce nas zniszczyć. I że to robota wrogów? - Na razie nie zauważam szerzenia teorii spiskowych. Eksperci chińscy raczej starają się zwalczać te, które się pojawiły na Zachodzie. Na przykład, że sprowokowały to służby specjalne, że wirus wydostał się z tajnego laboratorium, a nie z targu czy od nietoperza. Ale oczywiście nie można wykluczyć, że władza zastosuje swoją kontrpropagandę. Na razie jednak zadań jest tyle, że nie wiadomo w co ręce włożyć. Budują szpitale. - Nadal mamy dowody na skuteczność tamtego systemu. Nie wyobrażam sobie, a wiele krajów i cywilizacji znam, żeby gdzie indziej zamknąć na miesiąc 60-milionową prowincję, całkowicie ją wyizolować. W chwili gdy rozmawiamy, Wuhan od ponad miesiąca jest opustoszały, nie ma ruchu, nie ma samochodów na ulicach, gdzieniegdzie widać pojedynczych przechodniów. Nie wyobrażam sobie też czegoś innego - w ciągu 10 czy 14 dni wybudowano dwa szpitale, a 19 nowych jest właśnie budowanych i za chwilę je skończą. Czyli jest to nadal skuteczny system, który w ciągu czterech dekad z poziomu Czadu doszedł do pozycji numer 2 na świecie. Ale są i inne sygnały. Jakie? - Poprzednie ekipy były technokratyczne, rządzili inżynierowie, którzy nie zajmowali się ideologią. Rządzili, planując każdy krok, i równocześnie mieli strategię low profile, taoguang yanghui, by po cichu, bez ostentacji, budować potęgę kraju. Xi Jinping wyszedł z zupełnie inną strategią, ogłaszając chińskie marzenie, i skumulował władzę w jednym ręku. W tej chwili, owszem, ma pełnię władzy, ale i pełnię odpowiedzialności. W takiej sytuacji myślenie jest proste - jeśli cesarz się nie sprawdził, to może stracił błogosławieństwo niebios? Czyli gramy o najwyższą możliwą stawkę. O pozycję w systemie władzy? - Najważniejsza jest odpowiedź na pytanie, ile epidemia jeszcze potrwa. Eksperci mówią, że może nawet do maja. A to długo. Bo na razie są skutki ekonomiczne epidemii, wizerunkowe, psychologiczne, natomiast jeszcze nie ma politycznych! Ale mogą być, bo każdy następny dzień to wymierna strata. I pytania: jaki będzie spadek wzrostu PKB? Kiedy ruszy produkcja? Kiedy zostaną wznowione połączenia lotnicze i komunikacja wewnętrzna między miastami? Dopóki nie nastąpi wyraziste zahamowanie wirusa, możemy tylko spekulować, co jeszcze się stanie. Głowy leciały i lecą Władza ma jakiś plan, by wtedy wyjść z polityczną ofensywą? - Władze wyasygnowały jako dodatkowe wsparcie 14,5 mld dol. Eksperci chińscy proponują też zwiększenie deficytu budżetowego z 2,2% do 3,2-3,5%. Czyli zastosowanie tego samego narzędzia, które Chiny uruchomiły, gdy wybuchł kryzys 2008 r. One wtedy rzuciły pakiet 600 mld dol., żeby rozruszać gospodarkę. Mają rezerwy, mogą to zrobić. Ale jeżeli epidemia będzie trwała dłużej? To nie wiem. Tam jest też problem dużego długu publicznego, który, licząc naszymi kryteriami, sięga nawet 240% PKB. U nas jest 55%, przynajmniej oficjalnie. Wyobraźmy sobie, że kończy się epidemia. Władza ogłosi zwycięstwo? - Jeśli to nastąpi szybko, ogłosi, że w tej wojnie ludowej odnieśliśmy zwycięstwo. Teraz wpompujemy 300 czy 500 mld dol. i rozruszamy gospodarkę. I dalej będzie dobre kierownictwo. Ludzie to kupią? Władza odzyska nadszarpnięte zaufanie? - Zobaczymy, w jaki sposób to się zakończy. Wtedy będziemy mogli rozmawiać o konkretnych wnioskach. Mogą one być nawet dalekosiężne, z punktu widzenia systemu sprawowania władzy w Chinach. A czy pan uważa, że ten system może zostać zachwiany? - On już trochę się zachwiał, ponieważ Chiny kreowały wizerunek państwa technokratycznego, w którym wszystko jest zaplanowane, sprawdzone. Otóż okazało się, że najwyższe kierownictwo coś zaniedbało. To już pewne! Mleko się rozlało. Już nie da się cedować odpowiedzialności tylko na lokalnych aparatczyków. Tu mogą polecieć i ważniejsze głowy. Tyle że w Chinach za obecnej administracji te głowy leciały i lecą. Była bezprecedensowa kampania antykorupcyjna, za pomocą której Xi Jinping usunął przeciwników. Począwszy od Bo Xilaia, który dzisiaj byłby w kierownictwie numerem 3, a nawet 2. Usunął też szefa bezpieki Zhou Yongkanga. To niebezpieczna operacja. - Chiny to guanxi. Najważniejsze są nieformalne więzi. Jeśli więc wyrzuca się szefa bezpieki, trzeba wyczyścić jej szeregi prawie do spodu, bo każdy ma jakieś relacje. Ilu jest ludzi, którzy źle życzą Xi Jinpingowi? Z tego prostego powodu - że stracili intratne posady, majątek, zostali wsadzeni do więzienia. Są też kwestie gospodarcze. Pięć lat temu był krach na giełdzie, Chińczycy stracili bilion dolarów, czyli tysiąc miliardów. W ciągu dziewięciu miesięcy. Zaufanie zostało zachwiane Jak więc jest ze społeczeństwem? Co ludzie będą pamiętać z epidemii? Doktora Li z Wuhanu? Jeżeli media są pod kontrolą, to one będą jedne sprawy przemilczać, a drugie powtarzać. - Władza zrobi wszystko, żeby nie zostało zbudowane społeczeństwo obywatelskie, z własną świadomością. Bo wtedy byłoby już zupełnie inne rozdanie. Taka jest natura systemu autorytarnego. Niezależne media, niezależne społeczeństwo obywatelskie - tego w Chinach nie ma. Dobrym narzędziem, by czegoś się dowiedzieć, jest internet. - W Chinach cenzurowany. Z tym że miliony Chińczyków wyjeżdżają za granicę. Mają krewnych, dzieci na najlepszych uczelniach, mają inne źródła informacji niż tylko oficjalne. Poza tym na własne oczy widziałem, jak młodzi Chińczycy dobrze sobie radzą z omijaniem blokad - firewalla. W tym sensie pełnej cenzury już nie ma. Chyba że zbudują idealnego Wielkiego Brata poprzez chmurę, big data, który będzie nadzorował wszystkich z góry. To możliwe - tak jak system zbierania punktów i inwigilacji, który jest budowany. Nasuwa się pytanie, czy społeczeństwo chce więcej wolności, czy nie. - Zapytał pan jak klasyczny człowiek z Zachodu. Społeczeństwo chińskie jest wychowane w takim duchu, że jest hierarchia i szacunek dla władzy. I nie podważa się jej ani nie kwestionuje. Ale jeżeli władza raz, drugi, trzeci pokaże, że jest niekompetentna, wtedy może upaść. Konfucjusz mówił, że jest wtedy prawo do buntu. - Wtedy jest już prawo do buntu. Na dziś czegoś podobnego nie dostrzegam. Ale zaufanie do władzy zostało pod wieloma względami zachwiane. I władza doskonale o tym wie. Czyli będą jakieś zmiany? - Muszą być. Będą one uzależnione od tego, jak długo potrwa epidemia. A gdzie zacznie się szemranie? - W elitach. W partii musi coś się zdarzyć. Wytworzą się koterie. Różne wizje rozwoju państwa i społeczeństwa. To nie będzie ruch oddolny, to będą ruchy wewnątrz elit. Jakie - tego nie jesteśmy w stanie na tym etapie określić. Na razie ciągle rządzi strach. On rządził wcześniej, bo w Chinach panują rządy twardej ręki, ale na to nałożył się inny strach - że będę ofiarą potężnego wirusa. Bogdan Góralczyk - profesor i dyrektor Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Były ambasador w Tajlandii, na Filipinach i w Birmie oraz długoletni dyplomata na Węgrzech. Autor wielu książek i artykułów poświęconych Chinom, Europie Środkowej oraz Unii Europejskiej.