Szef malezyjskiego rządu nie podał powodu takiej decyzji, którą - zaznaczył - konsultował z królem kraju. W normalnym trybie wybory winny odbyć się tu dopiero za ponad rok. Premier nie podał terminu elekcji. Zgodnie z konstytucją Malezji, głosowanie musi odbyć się najpóźniej w 60 dni po rozwiązaniu parlamentu. W Kuala Lumpur wymienia się nieoficjalnie termin pierwszej dekady marca. W normalnym trybie wybory winny odbyć się 16 maja 2009 r. Obserwatorzy są zdania, że ogłoszenie nowych wyborów to posunięcie taktyczne: rządząca koalicja chce bowiem uzyskać nowy mandat wyborców zanim - jak przewidują ekonomiści - pogorszy się sytuacja gospodarcza i wzrośnie inflacja. Koalicja Barisan Nasional liczy na zachowanie większości dwóch trzecich z 222 mandatów w parlamencie. Analitycy przewidują zwycięstwo koalicji, jednakże utratę części mandatów. Wynik głosowania będzie mieć zasadnicze znaczenie dla opozycji - przede wszystkim zaś zadecyduje o dalszej przyszłości na scenie politycznej jej lidera Anwara Ibrahima. Przeprowadzenie wyborów w marcu blokuje jego powrót do polityki - do kwietnia br. na mocy decyzji sądu, obowiązuje go bowiem zakaz pełnienia funkcji publicznych. Wybory stanowić będą także ważną próbę dla samego Abdullaha Ahmada Badawiego, którego popularność w ostatnich miesiącach znacznie spadła, zarówno z powodu pogarszającej się sytuacji gospodarczej jak i napięć etnicznych, głównie związanych z mniejszościami chińską i indyjską.