"Większość Izraelczyków optuje za pokojem z Palestyńczykami, ale dla Baraka jest to kwestia politycznego życia lub śmierci. Dlatego jedzie on do Camp David stawiając wszystko na jedną kartę" - pisze izraelska Yediot Achronot. Inna gazeta mówi, że tego rodzaju podejście osłabi pozycję wyjściową Izraela w decydujących przetargach z Palestyńczykami. Przypomnijmy: z koalicji rządzącej premiera Ehuda Baraka wycofały się wczoraj trzy partie: największy koalicjant - partia ortodoksyjnych żydów Szas, partia rosyjskich imigrantów i prawicowa Narodowa Partia Religijna. W dniu wyjazdu Baraka na rokowania do Stanów Zjednoczonych w parlamencie ma być głosowany wniosek o wotum nieufności wobec rządu. Zdaniem mediów wyniki głosowania będą się ważyć do ostatniej chwili. Posłuchaj relacji reportera RMF Eli Barbura Stany Zjednoczone nie chcą na razie komentować politycznych zawirowań w Izraelu, jednak bacznie śledzą sytuację. Przedstawiciele amerykańskiej administracji powtarzają zgodnie to, co prezydent Clinton powiedział już w środę, informując, że szczyt się odbędzie: "Bez porozumienia pokojowego na Bliskim Wschodzie może wybuchnąć kolejna fala przemocy". Sekretarz stanu Madaleine Albright, która spotykała się wczoraj z negocjatorami obu stron podkreśliła, że "szczyt przywódców w zaciszu Camp David powinien nadać procesowi pokojowemu nową dynamikę". Doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego, Sandy Berger, stwierdził, że zaniechanie działania byłoby nieodpowiedzialne". Prezydent Clinton w artykule, który ukaże się w tygodniku Newsweek podkreśla, że "spotkanie w Camp David to ostatnia okazja, by osiągnąć porozumienie przed wrześniowym terminem. "Z pewnością nie ma gwarancji sukcesu, ale brak działania dawałby gwarancję porażki" - pisze Clinton.