Choć od przyjęcia przez francuski rząd reformy emerytalnej minęło już kilka dni, gwałtowne protesty nie gasną, a ludzie wciąż pokazują swój przeciw. Według szacunkowych danych władz w czwartkowych demonstracjach udział wzięło około 1,1 miliona osób. Związki zawodowe twierdzą jednak, że demonstrantów było nawet 3,5 miliona. Mnóstwo protestujących nie potrafiło utrzymać nerwów na wodzy, przez co w niektórych miastach znów doszło do gwałtownych zamieszek. Największe problemy policja miała z protestującymi w stolicy Francji Paryżu czy Bordeaux, gdzie manifestujący podpalili wejście do miejskiego ratusza. W sieci pojawiły się nagrania pokazujące agresywnych protestujących i brutalnie tłumiących manifestacje policjantów: Z kolei na północy kraju demonstranci obrzucili funkcjonariuszy kamieniami. W ich stronę leciały także butelki ze żrącymi substancjami. W Lorient na południu Francji zaatakowano bezpośrednio posterunek policji. Według danych publikowanych przez portal "Franceinfo" w wyniku wszystkich starć rannych zostało ponad 400 policjantów. Agresywne protesty. Odpowiedź premier Francji "Demonstrowanie i wyrażanie sprzeciwu jest prawem. Przemoc i degradacja, których byliśmy świadkami, są nie do przyjęcia" - napisała na Twitterze premier Francji Elisabeth Borne. "Mam ogromną wdzięczność dla sił policyjnych oraz służb ratowniczych" - dodała. Zamieszki i ostre protesty wybuchły we Francji w ubiegłym tygodniu w odpowiedzi na reformę rządu, która pozwoliła na podniesienie wieku emerytalnego z 62 do 64 lat. Ze względu na podzielone zdania i opinie francuski rząd zdecydował się na przeforsowanie reformy w specjalnym trybie, a więc bez głosowania w parlamencie. Czytaj także: Media: Na stacjach we Francji brakuje paliwa. To przez strajki