Pracownicy fabryk odzieżowych kilka tygodni temu rozpoczęli strajk, żądając niemal trzykrotnego podwyższenia swoich wynagrodzeń (do 23 tys. taka, czyli ok. 208 dolarów, 870 złotych). Związki zawodowe twierdzą, że ich członkowie mocno ucierpieli z powodu utrzymującej się inflacji, która w październiku sięgnęła prawie 10 procent oraz kryzysu kosztów utrzymania, częściowo spowodowanego deprecjacją ich waluty o około 30 procent w stosunku do dolara amerykańskiego od początku ubiegłego roku. Strajk pracowników w Bangladeszu. Tragiczne warunki pracy i wynagrodzenia w fabrykach ubrań W południowoazjatyckim kraju działa ponad 3500 fabryk odzieży, które tworzą 85 procent eksportu Bangladeszu o wartości 55 miliardów dolarów rocznie. Tamtejsze zakłady zaopatrują w produkty wiele czołowych światowych marek modowych, w tym Levi's, Zara i H&M. Panujące w nich warunki pracy dalekie są jednak od zachodnich norm. Większość z czterech milionów zatrudnionych stanowią kobiety, których miesięczna pensja wynosi zaledwie 8,3 tysiące taka (75 dolarów, około 313 złotych). W wielu zakładach nie przestrzega się podstawowych zasad bezpieczeństwa, nierzadko zatrudniane są tam kilkuletnie dzieci, które pracują nawet kilkanaście godzin dziennie. Zobacz też: "Najpoważniejszy wybuch dengi w historii". Zmarły setki osób W uspokojeniu nastrojów społecznych nie pomogła wtorkowa decyzja rady państwa, w skład której wchodzą przedstawiciele producentów, związków zawodowych i eksperci ds. płac. Rządzący tylko częściowo zgodzili się z żądaniami protestujących i podwyższyli minimalną pensję dla czterech milionów zatrudnionych w fabrykach Banglijczyków o 56,25 proc na 12,500 taka (113 dolarów, około 472 złote). Decyzja ta została natychmiast odrzucona przez związki zawodowe. - To jest niedopuszczalne. To poniżej naszych oczekiwań - stwierdziła Kalpona Akter, szefowa Bangladeskiej Federacji Pracowników Odzieżowych i Przemysłowych. Banglijczycy wychodzą na ulice. Policja tłumi zamieszki Po oświadczeniu rządu setki pracowników zorganizowało gniewny protest pod siedzibą ministerstwa pracy. - Odrzucam tę nową miesięczną płacę minimalną - powiedział AFP 21-letni pracownik odzieżowy Sajal Mia. - To niesprawiedliwe. Władze nie wzięły pod uwagę sytuacji na rynku. Dbają tylko o własne interesy - dodał. Jeszcze przed ogłoszeniem decyzji w wielu miastach doszło do zamieszek. We wtorek policja użyła gazu łzawiącego przeciwko tysiącom pracowników, którzy podpalili autobus niedaleko Dhaki. W przemysłowym mieście Gadźipur około 6000 pracowników opuściło swoje fabryki i zorganizowało protesty. Banglijska policja podała, że w zeszłym tygodniu zamknięto około 600 fabryk produkujących odzież dla wielu głównych zachodnich marek, a wiele z nich splądrowano. W wyniku zamieszek spalono cztery fabryki, co najmniej dwóch pracowników zginęło. Dziesiątki tysięcy robotników blokowało autostrady i atakowało zakłady pracy. Zagraniczne marki produkujące swoje ubrania w Bangladeszu na razie nie skomentowały decyzji rządu. W zeszłym miesiącu przedstawiciele Gap, Levi Strauss, Lululemon i Patagonii napisali do premier kraju Szejk Hasiny, wzywając do "pomyślnego zakończenia" negocjacji płacowych. AFP pisze o najgorszym proteście płacowym w Bangladeszu w ostatniej dekadzie. Strajk pracowników zbiegł się w czasie z gwałtownymi demonstracjami partii opozycji, które domagają się dymisji Hasiny przed zaplanowanymi na styczeń wyborami. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!