Demonstranci najpierw usnęli drut kolczasty przed murem okalającym posesję, po czym wspięli się na ogrodzenie i weszli na teren siedziby rządu. Reuters donosi, że zastali tam oddziały prewencji policji, ale do żadnych starć nie doszło. Manifestanci wycofali się po kilku minutach. Tymczasem przywódca protestów i były wicepremier Suthep Thaugsuban zwrócił się do dowódców wojskowych i policji, aby spotkali się z nim jeszcze w czwartek i opowiedzieli się po którejś ze stron trwającego już od ponad miesiąca kryzysu politycznego. Mająca duże wpływy w Tajlandii armia oświadczyła, nie chce mieszać się w konflikt, ale może mediować. Od 1932 roku, kiedy nastąpił wojskowo-cywilny zamach, który doprowadził do ustanowienia monarchii konstytucyjnej, kraj ten doświadczył 18 przewrotów lub prób ich dokonania. W poniedziałek około 160 tysięcy ludzi zgromadziło się przed siedzibą rządu i pani premier Yingluck, domagając się ich ustąpienia i przekazania władzy bliżej nieokreślonej "radzie ludowej". Tego samego dnia, po trwających od miesiąca protestach, szefowa rządu ogłosiła rozwiązanie parlamentu. Przedterminowe wybory zostały rozpisane na 2 lutego. Opozycja zapowiedziała jednak kontynuowanie demonstracji, których celem jest dymisja rządu. Protesty rozpoczęły się w Bangkoku, gdy rząd poparł projekt ustawy amnestyjnej, która mogłaby umożliwić powrót do Tajlandii brata obecnej premier, byłego szefa rządu Thaksina Shinawatry, skazanego w 2008 roku na więzienie za korupcję. Yingluck Shinawatra jest dość powszechnie postrzegana jako reprezentantka interesów swego przebywającego poza krajem brata, który za jej pośrednictwem wywiera wpływ na politykę rządu.