We wtorek przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Warszawie dobiegł końca proces oskarżonych w tej sprawie. Ma ona swój początek w sierpniu 2007 r., gdy na drodze oznaczonej kryptonimem Warrior w pobliżu wioski Nangar Khel mina-pułapka uszkodziła polskiego Rosomaka. To wówczas z polskiej bazy Wazi-Khwa w rejon wioski wyruszył patrol sił szybkiego reagowania. W wyniku moździerzowego ostrzału wioski (której mieszkańcy właśnie świętowali wesele) zginęło sześć osób, a trzy kolejne zostały ranne. Prokurator płk Jakub Mytych uznał, że oskarżeni dopuścili się zarzuconych im czynów - łamiąc polskie prawo oraz konwencje: haską i genewską ostrzelali niebroniony obiekt niebędący obiektem wojskowym i zabili cywilów. - Mieli taki zamiar i dostali taki rozkaz. Twierdzenie, że celowali gdzie indziej, jest linią obrony - uznał oskarżyciel. Wobec oskarżonych o zbrodnię wojenną zabójstwa cywili prokurator zażądał - 12 lat więzienia dla dowódcy grupy kpt. Olgierda C. (nie zgadza się na podawanie danych), dla ppor. Łukasza Bywalca kary 10 lat więzienia, dla chor. Andrzeja Osieckiego - 12 lat więzienia, dla plut. Tomasza Borysiewicza - kary 10 lat więzienia, dla starszych szeregowych Jacka Janika i Roberta Boksy - po osiem lat więzienia, a dla st. szer. rezerwy Damiana Ligockiego (jako jedyny nie ma zarzutu zabójstwa cywili, lecz ostrzelania niebronionego obiektu) - kary pięciu lat. Wobec wszystkich prokurator zażądał orzeczenia utraty praw publicznych na okres od 10 do pięciu lat, a także orzeczenia nawiązek na PCK oraz zadośćuczynień za każdego z zabitych (każdy oskarżony miałby zapłacić po 75 tys. zł) i kilkutysięcznych zadośćuczynień za zranienie trzech kolejnych afgańskich cywili. Płk Mytych wniósł też o podanie wyroku do publicznej wiadomości (jest to forma kary, którą sąd może umieścić w sentencji wyroku). Według prokuratora kpt. C. (który przez cały czas pozostawał w bazie) w czasie odprawy przed wyjazdem grupy szybkiego reagowania polecił swym podwładnym strzelanie do wiosek, zaś ekipa - ppor. Bywalec, chor. Osiecki, plut. Borysiewicz oraz szeregowi Boksa, Janik i Ligocki, polecenie wykonali. Podkreślił, że ostrzału nie przerwano nawet mimo takiego polecenia od oficera będącego dziś świadkiem w sprawie. - Strzelania do niebronionego obiektu cywilnego nie da się wyjaśnić niesprawnością amunicji - mówił prokurator. - Kapitan Olgierd C. nie wydał rozkazu ostrzelania wioski, jest niewinny - przekonywał jego adwokat Adam Pacyna. Przekonywał, że to podwładni jego klienta zrzucają na niego swoją winę za zabicie cywili i ostrzelanie niebronionego obiektu. Przypomniał, że zeznający na procesie świadkowie mówili, iż przypisywany kpt. C. zwrot "przepier... wioskę" był rozumiany jako polecenie jej otoczenia i przeszukania - tak jak już wielokrotnie wcześniej robiono. - Podwładni kapitana C. stworzyli wersję, według której to ich dowódca polecił strzelać do wiosek, a prokuratura tę wersję łatwowiernie przyjęła - mówił drugi jego obrońca, mec. Andrzej Kmieciak. Zarazem podkreślił, że już po zdarzeniu ci żołnierze starali się zrzucić z siebie odpowiedzialność za tę zbrodnię. - Wyjaśnienia współoskarżonych są niespójne - zauważył adwokat. Po nim przemawiali obrońcy szeregowych Boksy, Janika i Ligockiego. - Wykonywali rozkazy, nie mieli świadomości, że są bezprawne, nie mieli zamiaru popełnienia zbrodni wojennej - przekonywali. - Szeregowy Boksa nie działał z zamiarem popełnienia zbrodni. Jego zadaniem było tylko podawanie amunicji do moździerza, nie on wyznaczał cele i zadania - mówił mec. Jacek Relewicz. Broniący szer. Janika mec. Tomasz Krzyżanowski uznał, że jego klient działał "w warunkach usprawiedliwionej nieświadomości bezprawności czynu", co powinno skutkować jego uniewinnieniem. - Nie miał powodu ani podstaw, by odmówić wykonania postawionego mu zadania - ocenił obrońca. Adwokat Ligockiego mec. Wiktor Dega podkreślił, że także jego klient nie popełnił zarzucanej mu zbrodni zaatakowania karabinem maszynowym "niebronionego obiektu cywilnego". - W istocie strzelał do niezamieszkanej lepianki, nie potwierdzono zresztą, by jakikolwiek pocisk w ogóle w nią trafił - podkreślał. Według obrońcy Ligocki specjalnie strzelał na prawo od wioski Nangar Khel - miało to stanowić pokaz siły i próbę wywołania reakcji ogniowej ze strony terrorystów, co pozwoliłoby innym ich "namierzyć". - Proces nie potwierdził, aby którakolwiek z ofiar zginęła w wyniku ostrzału z karabinu. Wiemy, że do tragedii doszło w wyniku wybuchu jednego granatu - podkreślił mecenas Dega, który oświadczył, że Ligocki "nie splamił honoru munduru". Zarazem adwokaci przypomnieli zeznanie b. dowódcy polskiego kontyngentu w Afganistanie - że polskie i amerykańskie rozpoznanie potwierdzało w tamtym czasie, iż "talibowie otrzymują wsparcie z wioski Nangar Khel i sąsiednich wiosek". W środę - wystąpienia adwokatów ppor. Bywalca, chor. Osieckiego i plut. Borysiewicza oraz być może także ostatnie słowo oskarżonych. Później sąd uda się na naradę nad wyrokiem.