Nie odstąpimy nawet na krok - twardo powtarzają przedstawiciele amerykańskiej administracji, ogłaszając kolejne plany wobec Iraku. Ten rok będzie niezwykle ważny; to ma być rok stabilizacji; powstanie iracki rząd, rozpocznie pracę trybunał, przed którym stanął zausznicy Saddama i najprawdopodobniej on sam. Jednocześnie Amerykanie będą chcieli stopniowo ograniczać swoją obecność wojskową. Irak ma powoli zacząć przypominać normalny kraj. Ale może się okazać, że to tylko pobożne życzenia. Odbudowa Iraku ma się opierać głównie na sprzedaży ropy naftowej. Tymczasem jej magazyny i rurociągi to wciąż cele ataków terrorystycznych. Atakowane jest także wojsko i organizacje międzynarodowe. Trudno jednak liczyć na to, że ataki ustaną po zatrzymaniu Husajna. Opór wiernych dyktatorowi Irakijczyków być może nieco osłabnie, trzeba jednak pamiętać, że większość z atakujących wojska koalicji to nie Irakijczycy, ale terrorystyczna międzynarodówka, dla której Irak to wymarzone miejsce do walki ze znienawidzoną Ameryką. Amerykanie, którzy utrzymują w Iraku ponad 100 tys. żołnierzy, liczą na sukces swojej dyplomacji; że społeczność międzynarodowa zaangażuje się znacznie bardziej w stabilizację tego kraju i że amerykańskich i brytyjskich żołnierzy zastąpią sojusznicy z NATO. Chętnych do wysyłania swoich żołnierzy jednak brakuje i raczej się to nie zmieni. Po oświadczeniu Waszyngtonu, że najbardziej intratne kontrakty na odbudowę Iraku czekają tylko na koalicjantów Ameryki. Trudno wiec sobie wyobrazić, by Francuzi, Niemczy czy Rosjanie spieszyli się z wysyłaniem wojsk i ryzykowaniem "za nic". Łatwy rok to na pewno nie będzie.