W sobotę w Warszawie miało miejsce posiedzenie Rady Krajowej PO, podczas której jednogłośnie zatwierdzono kandydatów PO na listach Koalicji Europejskiej. Wydarzenie to zainaugurowało kampanię do Parlamentu Europejskiego. Trudno powiedzieć jednak, że w konkretach przedstawiono program przed europejską elekcją. Poruszono za to m.in. wątek podwyżek dla nauczycieli, refundowania in vitro, wyboru "między Wschodem a Zachodem", odrzucenia populistów i śmiałym pójściu naprzód. Ze spraw europejskich: Grzegorz Schetyna zobowiązał się, że "do 2030 roku Polska dostanie o dziesiątki miliardów zł więcej, niż wynika z dzisiejszych propozycji". (Zobacz tutaj) PO nie jest wyjątkiem - To nie jest tylko kwestia Platformy Obywatelskiej, ale też drugiej strony, która sprawiła, że polityka zagraniczna stała się zakładnikiem polityki wewnętrznej i właściwie nikt nie potrafi już mówić o polityce zagranicznej bez wewnętrznego kontekstu. Poza tym są to wybory, które Polacy najmniej rozumieją - komentuje dla Interii prof. Antoni Dudek, politolog i historyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Zdaniem eksperta, Grzegorz Schetyna wpisuje się w to, czego oczekują zwolennicy jego obozu politycznego. - Gdyby mówił wyłącznie o sprawach europejskich, elektorat byłby rozczarowany, a co za tym idzie - niezmobilizowany - mówi prof. Dudek. I wyjaśnia, na czym polega ta strategia: "PiS, zdaniem PO, w istocie rzeczy dąży do polexitu, chociaż zaklina się, że tak nie jest. Musimy mówić o szkodliwości działania PiS, bo to w istocie najważniejsze, bo to nas uratuje w Unii Europejskiej. A dopiero jak już uratujemy Polskę w UE, będziemy mówili o sprawach unijnych, może przy okazji następnej kampanii". Sprawy unijne to pretekst - To oczywiście gra. Musimy mieć świadomość, że majowe wybory będą kolejnym plebiscytem na temat oceny rządu PiS, jeszcze wyraźniejszym niż w przypadku wyborów samorządowych - zauważa rozmówca Interii. Jak tłumaczy, w czasie wyborów do PE zetrą się dwa największe obozy, a kwestie unijne pozostaną "zupełnym pretekstem, listkiem figowym". - Istota sporu będzie polegała na uzyskaniu odpowiedzi wyborców na pytanie: czy jesteś za Zjednoczoną Prawicą i kontynuacją jej rządu? Mamy do czynienia z rodzajem prawyborów przed jesiennymi wyborami - uważa prof. Dudek. - Jeśli jesteś przeciw - głosujesz na Koalicję Europejską. Chyba, że tak nie cierpisz wszystkich polityków, którzy do tej pory rządzili, a masz centrolewicowe przekonania, to zostaje Wiosna Biedronia. Pozostałe formacje walczą o przekroczenie progu i myślę, że może im się to nie udać - mówi. W opinii profesora, wyższa niż 30 proc. frekwencja, jaką prognozuje część ekspertów, zmniejszy szanse niewielkich ugrupowań. - Dodatkowy zmobilizowany elektorat zagłosuje raczej za którymś z dużych obozów. Mniejsze ugrupowania mają mniejszą możliwość mobilizowania dodatkowych zwolenników. Już w tej chwili zmobilizowali "swoich", dlatego są widoczni w sondażach, natomiast niezainteresowany polityką wyborca podejmuje decyzję w ostatniej chwili i najczęściej głosuje na potencjalnego zwycięzcę. Działa tu tzw. Bandwagon Effect, czyli "efekt silniejszego". Dzisiaj nie ma cienia wątpliwości, że albo Koalicja Europejska, albo Zjednoczona Prawica wygra w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a nie Wiosna, Kukiz'15, Konfederacja, czy Polska Fair Play - konkluduje prof. Dudek. Justyna Kaczmarczyk