Po wejściu do budynku szkoły, cały nieprzyjazny klimat mija. Przy drzwiach wita nas, dwudziestoletnia może, dziewczyna. Z uśmiechem podsuwa listę gości. Spełniamy obowiązek, wpisujemy się i kierujemy w stronę głównej sali. Mijamy dziesiątki ogłoszeń rozlepionych na ciągnących się wzdłuż korytarza tablicach. Ktoś powiedziałby; ot, klasyczne community centre. I w zasadzie miałby rację. Ale jedynie w zasadzie - gdyż to wyróżnia się znacznie - to swoista lokalna "minilegenda". To tu, zdaniem wielu, przez chwilę można poczuć się jak w Polsce. Wchodzimy do dużego jasnego pomieszczenia. Od razu daje się wyczuć ciepłą domową, choć w pewien sposób oficjalną, atmosferę. Kilka osób rozmawia, pijąc kawę i zajadając się drożdżówkami. Od razu widać, że jest to królestwo dzieci. Ściany wyklejone są ich pracami, wszędzie pełno zabawek, mazaków, papieru. Czyste kartki mieszają się z pierwszymi dziełami. Niezwykle szybko stworzonymi i równie szybko porzuconymi. Przy jednym ze stołów dwu-, może trzyletni maluch bawi się z mamą. Starszych dzieci nie ma - są w sali obok na zajęciach plastycznych. Mimo iż uczestników zajęć jest sporo, w sali "głównej" nie ma tłoku. Nie wszyscy rodzice czekają na swoje pociechy, część przyjedzie i odbierze je po zakończeniu spotkań. - Maciek, napijesz się kawy albo herbaty? - słyszę głos dobiegający z sąsiadującej do pomieszczenia kuchni. - Chętnie. Kawy - i pan fotograf też się chyba napije - puszczam oko do Radka. - To zapytaj go, czy chce z mlekiem? - odpowiada głos zza ściany. - Z mlekiem, poproszę - woła znad aparatu Radek. Po chwili do pomieszczenia wchodzi, uśmiechnięta jak zwykle, pani Danusia. W rękach trzyma dwa dymiące kubki. Niedługo będzie podawana, tradycyjna już w Świetlicy, polska zupa. Kleofas Z wolontariuszami tworzącymi Świetlicę spotykam się w Kleofasie, niewielkim lokalu na drugim końcu miasta. "To świetlicowy bar" - mówi współwłaściciel Kleofasa, Daniel. "Gdyby nie ludzie ze Świetlicy, nigdy by nie powstał" - dodaje. Daniel jest jednym z pierwszych wolontariuszy, którzy tworzyli Świetlicę. Bar, take away z polską kuchnią, otworzył z Wojtkiem, również wolontariuszem. Obecnie Kleofas stanowi nieformalne miejsce spotkań pracowników Świetlicy. Tu, trochę mniej oficjalnie, mogą spotykać się nie tylko w poniedziałki, ale przez cały tydzień. "Kasia poprosiła mnie, żebym był wolontariuszem przy jakimś projekcie, że na razie ma same dziewczyny, że przydałby się facet. Miałem coś tam gotować dla dzieci - tak to się zaczęło. No to gotowałem. Kiedyś Natalia wspomniała, że powinienem otworzyć bar, ubawiliśmy się po pachy. Teraz mam bar i trochę mniej czasu? ale wciąż jestem ze Świetlicy. Poza tym niewiele się zmieniło. Chyba tylko tyle, że jak się ma bar, to łatwiej jest tyle zupy ugotować. Nie trzeba już ganiać z garnkami po mieszkaniach. O, idzie Natalia" - Daniel przerwał na chwilę - "ją też zapytaj o Świetlicę!". "Byłam częścią tak zwanej ?brygady kryzys?. Jestem psychologiem, pomagałam osobom, które miały problem z adaptacją" - opowiada Natalia. "Teraz mam coraz mniej czasu, ale wciąż prowadzę grupę dzieci. Między 6:30 a 8:00. Takie zabawy kreatywne". Pytam Natalię o sukces Świetlicy? "Ludzie czują, że my to wszystko robimy za darmo - to działa. To daje również bardzo dużo satysfakcji. To jest taki altruistyczny egoizm. Udało nam się stworzyć coś niesamowitego. My po prostu lubimy to robić" - mówi i zamyśla się. "No i Kasia Raszewska, nasza społecznica. Myślę, że od początku wiedziała, co chce i jak ma to wszystko wyglądać". Kasia Jest formalnym i nieformalnym dobrym duchem przedsięwzięcia. Ma niesamowity dar -potrafi przekonać, że wolontariat to nie "frajerstwo" (ilu z nas takie przekonanie wywiozło z Polski?). Potrafi pokazać, że wolontariat daje niesamowitą satysfakcję i ma wielką wartość, choć niekoniecznie materialną. Kasia, już od kilku lat zajmuje się pomocą polskim dzieciom. Po otwarciu granic, gdy wielu rodaków swój dom znalazło właśnie w Szkocji, cel ten spolaryzował się w niezwykle mocny sposób. "W zasadzie wszystko zaczęło się od ogłoszenia. Przeczytałam artykuł Stasia. O czym to, Stasiu, było? Ja już nie pamiętam. To było na stronie Londynek.net. Stasiu coś tam napisał, ja mu odpisałam, wymieniliśmy się mailami, spotkaliśmy. Później padł pomysł, że założymy kółko szachowe" - opowiada Kasia. "Ja organizowałam wtedy grupę terapeutyczną dla dzieci, w ramach współpracy z organizacją charytatywną Multi-Cultural Family Base. I to kółko szachowe i moja działalność w MFB z czasem przerodziło się w Świetlicę. Początki to maj 2006 roku. Wkrótce zaczęto pisać o Świetlicy na portalu Szkocja.net i bardzo szybko zyskaliśmy sporą popularność. Ludzie potrzebowali kontaktu z innymi, Świetlica wychodziła naprzeciw ich oczekiwaniom" - wspomina Kasia. Ale to nie wszystko, zaspokojenie potrzeby integracji to jedynie część zadań wyznaczonych sobie przez Świetlicę. "W ramach zajęć jest język angielski dla dorosłych, prowadzony przez George'a Rubinskiego, emerytowanego dyrektora szkoły, dla dzieci organizowane są lekcje języka polskiego. Poza tym są zajęcia integracyjne, a także plastyczne, kreatywne. Od początku zapraszaliśmy też wielu różnych, czasem bardzo ciekawych, ludzi. Byli reprezentanci Falung Gong, którzy przyszli pokazać nam metody relaksacji. Zrobili dwie czy trzy sesje; na jedną z nich przyszedł szkocki parlamentarzysta - wziął nawet udział w ćwiczeniach. Innym razem przyjechała Jenny, niewidoma masażystka, która fachu uczyła się w Japonii. Masowała głównie kobiety, robiła im masaż odstresowujący. Na początku były opory, później kolejka. Kiedyś wpadła japońska telewizja - robiła reportaż o dwójce Polaków, którzy przyjechali do UK. Przez jakiś czas prowadzone były treningi karate. Długo by opowiadać, to przecież ponad dwa lata". Ale Świetlica to nie tylko pączki, zupa, kawa i zajęcia dla maluchów. To dużo poważniejsza sprawa. "Wciąż działa i jest bardzo popularny punkt informacyjny. Można tam zdobyć praktycznie każdą informację dotyczącą życia Polaków na emigracji; od wypełnienia najprostszej aplikacji, po sprawy najtrudniejsze, czasem wręcz kryminalne" - mówi Kasia. "Jako świetlica współpracujemy także z policją. Polacy mogą przyjść do świetlicy i złożyć zeznania po polsku. Jesteśmy wolontariuszami policji, przeszliśmy odpowiednie przeszkolenie. Jeśli ktoś zostanie pobity czy zostanie ofiarą kradzieży, a nie mówi po angielsku, może skorzystać z naszej pomocy. Policjanci regularnie odwiedzają nas na spotkaniach, mamy nawet "swojego" oficera, który jest do nas specjalnie oddelegowany. Przychodzi za każdym razem i zajada się zupą?" - dodaje ze śmiechem. "Jako Świetlica, często organizujemy także takie spotkania z dyskusjami. Zapraszamy lokalne władze oraz organizacje pozarządowe; były związki zawodowe, Citizen Advice Bureau?" Wyszedłem ze Świetlicy. Portowa dzielnica Edynburga nie była już taka ponura. A jednak można - uśmiechnąłem się w duchu. Przypomniała mi się opowieść jednego z wolontariuszy; "Mamy kawę? - Nie. Ktoś wstał, wyszedł i kupił". Może to właśnie o to chodzi - pomyślałem. Maciej Przybycień