Wczoraj pojawiły się nieoficjalne doniesienia, że Kancelaria Premiera Tuska odmówiła Lechowi Kaczyńskiemu udostępnienia rządowej maszyny. Rządowy Tupolew służył w ostatnich kilkudziesięciu godzinach do transportowania uchodźców z Gruzji. Ponieważ wciąż pojawiają się nowi, po następnych musi polecieć LOT-owski czarter. Podróż w strefę wojny budziła potężne opory Biura Ochrony Rządu, którego szefowie nie palili się do wzięcia odpowiedzialności za bezpieczeństwo prezydenta w Gruzji. Trudności sprawiało też znalezienie superbezpiecznych korytarzy powietrznych, którymi można dotrzeć na Kaukaz. Jednak w tle tych problemów pojawiały się też niesnaski polityczne. Rząd nie jest entuzjastą aż tak intensywnego zaangażowania Polski w konflikt gruzińsko-rosyjski. Premier próbował wczoraj wyperswadować prezydentowi pomysł wyjazdu. Jego podejście do podróży Lecha Kaczyńskiego zmieniła dopiero deklaracja prezydenta Sarkozego o tym, że on też pojawi się dziś w Tbilisi. Rządowy samolot ma najpierw polecieć na północ do Tallina, Rygi i Wilna, skąd zabierać będzie prezydentów państw nadbałtyckich. Potem wyląduje w Warszawie po prezydenta Kaczyńskiego, poleci na Krym po Wiktora Juszczenkę i wreszcie wyląduje w Azerbejdżanie. Tam prezydenci przesiądą się do samochodów dostarczonych przez władze azerskie i przejadą do Tbilisi.